Nadszedł czas, by zrobić porządek w Kościele. Mam przekonanie, że wielu księży, katechetów, liderów grup, świeckich w Kościele ma dość udawania i gry pozorów. Jezus Chrystus mówi ciągle do Kościoła: „Obyś był zimny albo gorący!” (Ap 3,15b) A masy wiernych pozostają letnie. Nasz kraj jest chrześcijański i katolicki, ale tylko na poziomie autodeklaracji wiary – ludzie przyznają się i chcą przynależeć do Kościoła. Gdy jednak w grę wchodzą ich poglądy, treść wierzeń i poziom praktyk religijnych to wszystko wygląda na katastrofę i totalny upadek.
Czy nie uczestniczymy w wielkim oszustwie? Czy nie czas zedrzeć maski? Postawić prawdziwe wymagania? Określić, kto wierzy, a kto tylko udaje?
Chcę dać propozycję, która może okazać się szansą. Technologicznie staje się to już możliwe. Otóż każdemu wierzącemu należy wszczepić pod skórę chip. Także każde chrzczone dziecku, po skończonym obrzędzie taki chip dostanie.
Każda świątynia, kaplica zostanie wyposażona w czytniki. Także każdy konfesjonał, szafarz komunii świętej i katecheta w taki czytnik zostanie wyposażony. Nastanie wreszcie ład i porządek, skończymy z udawaniem. Baza danych zapełniać się będzie konkretnymi informacjami – o obecności na Mszy świętej i nabożeństwach (także o spóźnieniach), o częstotliwości spowiedzi, uczestnictwie na katechezie, przyjmowaniu komunii.
Każda kancelaria będzie miała dostęp do bazy danej. Przyjdzie kandydat na ojca chrzestnego – sprawdzimy i bez błędu orzekniemy, czy faktycznie ów człowiek, tak jak twierdzi, jest wierzącym i praktykującym katolikiem, czy też do pełnienia tej funkcji się nie nadaje. W tym drugim przypadku grzecznie acz zdecydowanie odmówimy wydania stosownego zaświadczenia.
Na kolędzie każdy otrzyma swój biling. Będzie można pochwalić kogo trzeba: „Jakże się cieszę, z obecności pani na każdej niedzielnej Mszy świętej, z uczestnictwa na różańcowym nabożeństwie i pierwszopiątkowych spowiedzi”. Udzielić stosownym pouczeń: „Syn pani także praktykuje wzorowo, szkoda jedynie, że chodzi do sąsiedniej parafii zamiast do naszej.” Jeśli trzeba zganić: „Pan natomiast, aż przykro to mówić, od ostatniej kolędy był pan jedynie dwa razy w kościele, z czego na pasterkę spóźnił się pan 11 minut”.
Nikt niczego nie wmówi, nie oszuka. Skończy się udawanie. Wreszcie będzie wiadomo – kto jest kto. Kogo dopuścić do sakramentów, komu ograniczyć pogrzeb, kogo ominąć po kolędzie.
A teraz na poważnie. Podoba się komuś taka wizja? Słucham pilnie!
Niespecjalnie? Przypomina za bardzo Big Brothera, totalitaryzm? Kojarzy się nachalnie ze znamieniem bestii? Przypomnijmy: „I sprawia, że wszyscy: mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia Bestii lub liczby jej imienia.” (Ap 13,16-17)
Uznaję te wątpliwości. Podobne uczucia i mnie towarzyszą. Wszystko jednak, co do tej pory napisałem, służyło tylko temu, by móc w tym miejscu zadać pytanie: „Czym różni się chipowanie wiernych od… indeksów kandydatów do bierzmowania?”
Według mnie niczym istotnym! Ewentualne różnice polegają tylko na technicznej niedoskonałości indeksów – można je zgubić, podrobić podpis, ksiądz w konfesjonale usiadł bez długopisu. Można też stanąć bezradnym wobec wyzwania jakie stanowi podpisanie 200 indeksów potwierdzających uczestnictwo w nabożeństwie rekolekcyjnym z jednoczesnym pilnowaniem, by do kolejki nie dołączyli ci, którzy nabożeństwo przetrwali paląc „szlugi” za kościołem.
Indeks kandydata do bierzmowania jest swego rodzaju „bilingiem” – jego zawartość (zaliczenia, potwierdzenia obecności, stopnie) ma duży wpływ (przynajmniej w deklaracjach niektórych przygotowujących do bierzmowania) na decyzje o dopuszczeniu do bierzmowania.
Chciałbym, by tekst niniejszy stał się krytyką idei indeksów a szerzej – krytyką praktyki przygotowania do bierzmowania w wydaniu wielu parafii.
Mam przekonanie o istnieniu kilku błędnych założeń, które tkwią w mentalności wielu księży i katechetów. Inne błędy widać w czasie realizacji przygotowania. Trzeba przyznać, że często tym błędom towarzyszy duszpasterska gorliwość i duże zaangażowanie. Nie zmienia to faktu, ze nie wystarczy dobrze biec, trzeba jeszcze biec we właściwym kierunku.
Pierwszy błąd to założenie, że przygotowując „rocznik” mamy do czynienia (jako pewna dominanta) z ludźmi, którzy są wierzący. Tymczasem jest to grupa ludzi, która co prawda jest ochrzczona, chodzi na katechezę, nie wyobraża sobie innej sytuacji niż ślub przed ołtarzem i chce przyjąć bierzmowanie (często widząc w tym „przepustkę” do ślubu kościelnego). Jednocześnie jednak jest to grupa, która przestaje praktykować swoją wiarę – osobistą modlitwę, przyjmowanie sakramentów, uczestnictwo w niedzielnej Mszy świętej lub robi to na poziomie bardzo minimalnym i bardzo formalnym. Zachowywane praktyki (okazjonalne, często jednoroczne) traktowane są bardzo tradycyjnie, zewnętrznie i płytko. Często na ich wykonywanie ma wpływ nacisk rodziny. Biblia jest groteskowo nieobecna w życiu tego pokolenia. Prawdy wiary i zasady moralności są znane dość mgliście i w szerokim zakresie kwestionowane.
Mamy zatem do czynienia z masową autodeklaracją wiary i niemal całkowitym jej brakiem, gdy będziemy rozumieć wiarę jako najważniejszy czynnik kształtujący życie i mający wpływ na ludzkie decyzje. Mówiąc inaczej: klasyczny kandydat do bierzmowania obrazi się lub (częściej) zdziwi, gdy ktoś nazwie go „niewierzącym”, jednocześnie jednak wiara w jego życiu będzie miała minimalne znaczenie lub nie będzie miała żadnego.
Kolejnym błędem jest myślenie, że „przepuszczenie” kandydatów przez najróżniejsze pobożne praktyki może cokolwiek zmienić (pozytywnie) w ich życiu. Błędem jest swoiste „dokręcenie śruby”. Duszpasterze mają świadomość dramatycznego poziomu praktyk religijnych młodzieży, jest też świadomość, że po bierzmowaniu będzie podobnie (któż nie zna określenia bierzmowania jako sakramentu uroczystego pożegnania z Kościołem?). Przyjmuje się wtedy myśl: „przynajmniej na etapie przygotowania ich dopilnujemy”.
W wyniku takiego myślenia kształtuje się przygotowanie do bierzmowania w taki sposób, by wymóc uczestnictwo na niedzielnej Mszy Świętej – choćby przez kolekcjonowanie podpisów w indeksie. Ta praktyka broni się przez obecność niedzielnej Mszy Świętej w przykazaniach, choć wątpliwość budzi owo zmuszanie.
Jeszcze większe bowiem zastrzeżenia musi budzić zmuszanie kandydatów do praktyk, które nie są zawarte w żadnych przykazaniach a jedynie w pewnej tradycji czy przekonaniach pobożnościowych prowadzącego bierzmowanie lub twórcy indeksu. „Funduje” się wtedy kandydatowi pierwsze piątki miesiąca, drogę krzyżową, nabożeństwo różańcowe, roraty i… co się da. Często według zasady: „im więcej, tym lepiej”.
Bardzo często nawet bez próby wytłumaczenia tego wszystkiego, obligując koniecznością wpisu w nieszczęsny indeks, pędzi się kandydatów z nabożeństwa na nabożeństwo. Kandydatów, którzy często są bardzo zdystansowani do Kościoła i jego praktyk, którzy się buntują, przeżywają swoje kryzysy, w których zwyczajnie nie ma wiary. Owocem tego jest często frustracja, pogłębienie buntu, zmęczenie, związanie praktyk religijnych z nudą, wyrachowanie.
Zaprasza się kandydatów do pewnej gry: jak wygrać partię (bierzmowanie), by zbytnio się nie natrudzić, jednocześnie nie przeciągnąć struny, nie podpaść. Jak odkryć owe minimum, które uprawni do przyjęcia sakramentu, jak odczytywać słowa prowadzącego – traktować je na serio, czy z przymrużeniem oka.
Owocem zmuszania kandydatów do pewnych praktyk mogą być przypadki profanacji Najświętszego Sakramentu (na przykład przylepiona do filaru w kościele Komunia po udzieleniu bierzmowania) i profanacji spowiedzi (na przykład opłacanie zastępcy, który pójdzie za kandydata do spowiedzi i zdobędzie autentyczny podpis w indeksie).
Częściej jednak będziemy mieli do czynienia z cwaniactwem (przyjść na zakończenie nabożeństwa, tylko po podpis), oszustwem (podrabianie podpisów), skandalicznym zachowaniem w kościele.
Niestety możliwym owocem takich praktyk jest spowiedź świętokradzka – ktoś jest zmuszony do pójścia, a nie ma zamiaru zachować integralności swojego wyznania grzechów.
Myślenie, że ilość przeżytych pobożności zamieni się w jakość wiary jest naiwnym myśleniem dziecka.
Kolejnym błędem w założeniach jest… brak założeń. Chodzi mi o brak zasady organizującej przygotowanie do bierzmowanie. Ten brak zostaje wypełniony po raz kolejny osobistą pobożnością i… przypadkowością. Wygląda to mniej więcej tak: We wrześniu będzie spotkanie organizacyjne, październik to nabożeństwo różańcowe – trzeba o tym powiedzieć, zaprosić (czyli nakazać – wpis do indeksu) na kilka nabożeństw, listopad… to zmarli, może pójść na cmentarz, grudzień – znowu Maryja, cudowny medalik, albo roraty, styczeń… przerwa na kolędę, luty… powiemy o świetle, wszak to gromniczna…, marzec będzie w Wielkim Poście, więc będzie o pokucie. Widzimy więc, że zasadą organizującą jest chaos – elementy, które przypadkowo i na zasadzie dowolności wybiera się z roku kościelnego. Można też jeszcze przyozdobić to wszystko jakimiś pomysłami „ekstra” – pielgrzymka do katedry, czy do lokalnego sanktuarium. Wszystko oczywiście poświadczone w indeksie.
Kolejnym błędem jest ustawienie prowadzącego jako administratora przygotowania, zarządzającego zasobami ludzkimi, a jeśli nauczyciela, wychowawcy i przewodnika w wierze to bardzo „ex cathedra”, i to z baaaardzo wysokiej. Trudno jest o inne rozwiązanie, gdy prowadzący przygotowanie często nie jest katechetą tej młodzieży, spotyka się z nimi rzadko i w dużej grupie. Siłą rzeczy będzie zdolny do troski tylko o rzeczy bardzo zewnętrzne. Narzędziami działania będzie raczej perswazja niż świadectwo.
Kolejnym nieporozumieniem jest mylenie katechezy z liturgią. Nie rozumiem dlaczego „normalną” Mszę Świętą nazywa się Mszą Świętą a Mszę Świętą na której są kandydaci do bierzmowania nazywa się katechezą parafialną? Czy tylko, by uspokoić swoje sumienia, że tę katechezę parafialną mamy? Stawiam tezę, że udział kandydatów we Mszy Świętej, nabożeństwach, rekolekcjach nie jest katechezą parafialną, ale po prostu ich udziałem we Mszy Świętej, nabożeństwach i rekolekcjach. Może to być jakimś elementem przygotowania do bierzmowania, ale katecheza parafialna jest czymś innym. Dodam że „tego czegoś” najczęściej nie ma. O tym jednak później.
Kolejnym błędem jest postawienie wymagań, których… generalnie się nie egzekwuje. Na początku komunikuje się kandydatom: „jeśli nie będziesz… tego i tego… to spotka cię… to i to”. Praktyka pokazuje jednak, że można coś z „tego i tego” uszczknąć (czasem mocno ugryźć) bez uszczerbku dla ogólnego bilansu i dopuszczenia do bierzmowania (najwyżej przyjdzie babcia i płaczem oraz swoim zaangażowaniem w chórze kościelnym wymusi dopuszczenie na proboszczu).
W ten sposób dotarliśmy do kolejnego błędu w przygotowaniu – brak jedności, więcej – otwarte jej podkopywanie, wśród liderów. Katecheta nie dopuści, zlekceważy jego decyzję ksiądz prowadzący. Ksiądz prowadzący przygotowanie nie będzie chciał dopuścić, zechce dopuścić proboszcz. Na końcu jest jeszcze kuria.
Kolejna sprawa. Jaka jest dzisiejsza młodzież… każdy widzi. Widzi się też braki (podobne, może identyczne) w pokoleniu nieco starszym, które wstępuje w związki małżeńskie. Niejeden proboszcz, dobrze znający parafian doskonale wie (bez chipowania), którzy z jego wiernych praktykują i jaka jest jakość tych praktyk. Co z tego wynika? To zależy kim jesteś – kandydatem do bierzmowania, narzeczonym, czy głową rodu. Możesz być w kościele dwa razy w roku, nie spowiadać się przez lata, ale pogonią cię tylko wtedy, gdy będziesz kandydatem do bierzmowania. Gdy potem będziesz ślubował, duszpasterze dziwnie zmiękną (jak nie będziesz miał bierzmowania przygotują cię do niego w dwa dni, w trzy dni zaserwują skrót katechezy, jeśli zrobiłeś sobie luz w liceum), by po ślubie, w czasie kolędy, wypić z tobą kawę.
Nie widzę tu spójności. Jeśli mówi się „A” trzeba powiedzieć „B” i „C”. Jeśli nie stać nas na „B” i „C” to może lepiej zamilknąć przy „A”?
Efektem przygotowania, obarczonego takimi defektami, jest brak nawrócenia wśród kandydatów. Więcej – po pokonaniu „toru przeszkód” jakim jest przygotowanie do bierzmowania wielu spośród nich oddycha z ulgą, gdy to się wreszcie skończyło. Dają sobie wtedy urlop. Wrócą oczywiście, bo jak tu nie wziąć ślubu przed ołtarzem… tak pięknie i wzruszająco. Wielu ma serdecznie dość, wiele powstać może żalów i pretensji. Kościół może być traktowany jako machina represji, organa ścigania, aparat administracji. Ucieka gdzieś to, co najważniejsze.
W rezultacie zamiast korzyści jest szkoda. Wszyscy się umęczą a koniec jest gorszy od początku. Nie ma to większego sensu, prócz samousprawiedliwienia – coś przecież próbowaliśmy robić. Myślę, że w przygotowaniu do bierzmowania, podobnie jak w medycynie, obowiązywać powinna zasada: „primum, non nocere”.
Wiele z tych błędów, które opisałem, popełniałem osobiście. Teraz wstydzę się tego, ale pozostała przynajmniej nauka, doświadczenie. Doświadczeniem tym chciałbym się podzielić w przyszłym artykule. Przedstawię sposób przygotowania kandydatów do bierzmowania jaki ma miejsce w parafii, której pracuję. Daleki jest on od doskonałości – osobiście wskażę także i jego słabe punkty, nie daje też oczywiście gwarancji stu procentowej skuteczności. Program ten chce jednak „nie szkodzić” i ominąć rafy, o które wiele parafialnych przygotowań się rozbija.
Tekst ukazał się w: KATECHETA 5/2008
Dla mnie jest to dowód, że ogląda to ktoś żywy.
Też o tym myślałem i nawet zapisałem (dla siebie) takie refleksje:
Dzieci przygotowuje się do tych sakramentów przez dwa lata, a po ich przyjęciu dzieci znikają z kościoła. Mimo, że tak się dzieje od dawna, proboszczowie dalej nic nie zmieniają. Ten, kto byłby w czasie bierzmowania na końcu kościoła i by widział jak zachowują się świeżo bierzmowani i Ci, którzy za chwilę otrzymają ten sakrament – chyba by się załamał. Na to, co zobaczyłem, po prostu nie mam słów, by to opisać.
I po co to bieganie z książeczkami. Może właśnie sprawia, że Pierwsza Komunia Święta staje się spełnieniem wymogów biurokratycznych, a nie osobistym spotkaniem z Jezusem.
Moim zdaniem powinno być tak: gdy dziecko dorośnie do przyjmowania Ciała Pańskiego, rodzice z katechetą idą do proboszcza, by ten pozwolił na przejęcie komunii przez dziecko. Proboszcz rozmawia z dzieckiem, sprawdza, czy rozumie ważność i wielkość komunii, wyraża zgodę i określa termin Pierwszej Komunii Św. Podobnie (choć trudniej – bo biskup) powinno być z bierzmowaniem. Może bierzmowanie powinno być w katedrze np. co miesiąc, a proboszcz by dopuszczał konkretną osobę do sakramentu.
I oczywiście trzeba by jednoznacznie uświadomić ludziom, że bierzmowanie nie jest konieczne do zawarcia sakramentu małżeństwa. Bo to wywiera największą presję – „musisz być bierzmowany bo nie będziesz mógł wziąć ślubu w kościele”.
Kiedyś młody stażem proboszcz powiedział: „Wie Pan, jak ktoś prosi o bierzmowanie, to ja dopuszczam”. Byłem oburzony, ale po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że może tak lepiej. Ktoś chce. Jeżeli ma elementarną wiedzę o tym sakramencie – to dlaczego nie? Może jego korzyść z sakramentu będzie większa niż rozwydrzonej młodzieży mającej w ręku wypełnione czerwone książeczki.
Jak zawsze, zgadzam się z Księdzem!
Szczęść Boże!
Bardzo mądry artykuł. Serdecznie dziękuję! Pomoże mi on bardzo w rozmowach z przyjaciółmi, z którymi nieraz rozważamy błędne poczynania hierarchów i księży w Naszym KK. Dziękuję również za mądre komentarze Annie, Marioli, eMKi i H.
Cieszę się bardzo, że trafiłem i poznałem Winnicę i Księdza Maciejewskiego.
Serdecznie pozdrawiam
Zgadzam się z księdzem.
Rosenthal
20 lipca 2017″Strzeżcie się fałszywych proroków…, którzy przychodzą do was w owczej skórze…, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami… Poznacie ich po ich owocach…” Masoni nad tym już od dawna praują i żeby polaków było 20 mil.
Szczęść Boże. Serdecznie dziękuję za ten artykuł. Także mam poczucie, że podpisy za obecność, niestety nieraz “wątpliwą”, nie są rozwiązaniem, tym bardziej zobowiązywanie do obecności na dodatkowych tradycyjnych nabożeństwach. Podobnie rzecz ma się niejednokrotnie, choć pewnie w innym kontekście, z dziećmi przygotowującymi się do I Komunii Świętej, a może właściwie z ich rodzicami. Nie mam jakiegoś konkretnego pomysłu na rozwiązanie tego problemu, choć w praktyce usiłuję podejmować próby, by dzieci przygotowujące się do I Komunii Św., bo takie katechizuję, mogły niejako “doświadczyć” wiary, rzeczywiście spotkać Żywego Pana, ale wydaje się, że najpierw trzeba by tu podprowadzić część rodziców, aby pomogli dziecku wzrastać, a nie utrudniali mu praktykowania wiary po przyjęciu I-Komunii Św. Czekam na obiecany kolejny artykuł. Pozdrawiam S. Renata
Z tym chipowaniem to chyba taki żart . Święty Piotr nie będzie miał problemu kiedy taki’ ochipowany gość stanie u bram Nieba .Klik klik,ty na lewo,a ty na prawo….A przecież ochrzczeni otrzymali pieczęć Ducha Św….Pozdrawiam baaardzo serdecznie 🙂
Podzielam Czcigodnego Księdza spostrzeżenia, bo jest grupa , która nie potrzebuje nakazów, ale jest grupa, że bez ‘nakazu” nie zrobi nic w tym kierunku. Wymagania stawiają nam wszędzie, więc bez przesady można zmobilizować tych najbardziej opornych, bo może akurat Ktoś czeka na taki gest, znam takie parafie , gdzie wymaga się wszystkich nabożeństw i najlepiej 100%, na zakończenie jeszcze są egzaminy z katechizmu- nadgorliwość nie zna granic.
Niestety, na nieszczęście “niestety” słusznie Ksiądz widzi ogromny problem. Mam takie pragnienie, aby żyć w kraju, w którym ponad 90% ludzi jest…. prawdziwie wierzących. Bo żyję w Polsce, w której mój “brat” widzi we mnie zło , złodzieja, ciemiężcę , tylko z tego powodu, że 20 lat temu chciało mi się założyć firmę, ciężko pracować i coś w konsekwencji tych działań osiągnąć. Mój “brat” nie widzi, że stwarzam mu miejsce pracy, że pomagam, że jestem wrażliwa na niesprawiedliwość, mój “brat” nie chce ewangelicznie rozwiązywać problemów, natomiast chce zakulisowych rozgrywek, plotkarstwa , obmowy, gaszenia radości , gdy za “bardzo czuję się szczęśliwym Bożym dzieckiem” ( mimo trudności na zewnątrz;-). Młodzi ludzie są wyjątkowo wrażliwi na obłudę. Dostrzegają fałsz w życiu tych, którzy deklarują się jako “wierzący” i nie chcą tak żyć. Myślę, że problem w tym, że oni( ci młodzi, którzy pod “przymusem” lub z konieczności przystępują do bierzmowania) nie mieli okazji poznać Jezusa. Nikt im Go nie pokazał świadectwem swojego życia. Bo ci, którym ktoś pokazał, proszę mi wierzyć , nie muszą być “przymuszani” do niedzielnych mszy świętych, do sakramentu pokuty , pojednania, do życia w stanie łaski uświęcającej. Są odważni, potrafią iść pod prąd niezdrowym modom… Ciekawi mnie czy Ksiądz ma jakiś konkretny pomysł jak na szeroką skalę prawdziwie ewangelizować młodych…na wzór św . Pawła? Ja wiem, że życiem, świadectwem życia ( nie gadaniem, że tak żyję, ale życiem). Pytanie trochę retoryczne, ponieważ często czytam Księdza wpisy i zazwyczaj dostrzegam w nich bardzo dużo słuszności. Niech zatem Pan Bóg błogosławi i prowadzi drogą pokory.
Mam swój program przygotowania do bierzmowania “Szkoła życia z Bogiem” do którego przekonałem wielu katechetów i księży.
Jakieś 15 lat temu z księdzem wikariuszem przygotowywaliśmy jako wspólnota parafialna młodzież do bierzmowania. Były to spotkania ewangelizacyjne, na które składały się dynamiki, czytania Pisma Św., modlitwy, wspólne Msze Św. itp. Oczywiście przynajmniej raz w miesiącu sakrament pokuty i pojednania, a także częsta Komunia Św. Nic na siłę. Młodzież sama się garnęła. Do bierzmowania przystępowali ze świadomością: po co, na co i dlaczego. Była to uroczystość całego Kościoła parafialnego i rodziny, która po części oficjalnej w kościele przenosiła się do domu. Tam była uroczysta kolacja i dalej śpiewano wspólnie pieśni do Ducha Św. i uwielbienia. Kapłan, z którym przygotowywaliśmy młodzież został proboszczem w innej parafii, na jego miejsce przyszedł nowy, młody i …. “ważny”. Teraz młodzież ma założone zaszyty do podpisów. Stoją w kolejce po skończonych Mszach i nabożeństwach. Niektórzy dopiero jak ludzie wychodzą z kościoła wchodzą, aby zdobyć ten nieszczęsny podpis. Najważniejsze, aby “zaliczyć”. Młodzież nie może doczekać się dnia bierzmowania, bo jak mówią: ” po nim następuje pożegnanie z Kościołem”. Smutne to, ale prawdziwe. Ksiądz uważa, że tak jest dobrze,bo chociaż na chwilę ma władzę nad młodymi, a że później pozostawiają życie wiary, to już szczegół. Żal patrzeć na to, co teraz mamy.
Wydaje mi się, że większość kandydatów do bierzmowania nie dojrzała do świadomego przyjęcia tego sakramentu. Pewnie często po prostu nie mają wiary. Przyjmują go pod presją rodziny, środowiska, bo tak wypada, itp., nie zdając sobie kompletnie sprawy z jego wagi i znaczenia jako jakieś nic nie znaczące, bezsensowne obrzędy. I nawet chipy by tego nie zmieniły. A jak to rozwiązać – cóż, chyba nie leży to w mocy ludzkiej. Potrzeba nie naganiania, indeksów i kontroli, bo to wszystko tylko może obrzydzić przynależność do Kościoła i skutecznie zniechęcić na kilka lub kilkanaście kolejnych lat. Trzeba byłoby w jakiś sposób trafić do serc i świadomości młodzieży. I bez wywierania jakiejkolwiek presji, groźby, bez jakiegokolwiek ryzyka potępienia z czyjejkolwiek strony dać wybór, zapytać, “czy jesteś już gotowy na przyjęcie Ducha Świętego?” Jeśli ktoś ma wybór, ma też motywację i bierze odpowiedzialność. Jeśli jest przymus i presja – pojawi się opór i “kantowanie”.
Ja kompletnie nie pamiętam dnia swojego bierzmowania. Kazali, to poszłam i zrobiłam, co było konieczne, by zostać dopuszczoną do bierzmowania. Nawet nie wiedziałam, z czym się to wiąże i do czego mi to potrzebne. A szkoda, bo przyjęcie Ducha Świętego to coś cudownego, coś, co odmienia życie człowieka. Niemniej sakrament ten, chociaż przyjęty wtedy przy moim biernym oporze, bez stanu łaski uświęcającej został udzielony w sposób ważny. I Duch Święty pojawił się w moim życiu i przyjęłam Jego działanie po 30 latach. Szkoda tylko tych lat bez Boga
Zawsze tak myślałem, ale bałem się, że wyjdę na “heretyka”.
Osobiście mam “żal” do Kościoła, że nie wytłumaczono mi jak ważny to sakrament(bierzmowanie).
To było odfajkowanie punktu na liście.
Mam chęć przeżyć to jeszcze raz, ale świadomie.
Proponuję udać się do Łowicza, tam w Bazylice, w każdy czwartek – chyba, że brakuje kandydatów – (tel. do Kurii po informację: 606 435 827, 46 837 47 90, 46 837 66 15) – udzielany Sakrament Bierzmowania podczas Mszy św. o godz. 9.00, przez naszego ukochanego ks. Bpa Józefa Zawitkowskiego. Po uroczystej Mszy św. – również w każdy czwartek – jest procesja Bożego Ciała w kościele, którą poprzedza adoracja Najświętszego Sakramentu z rozważaniami Ks. Biskupa Józefa. To on ten obrzęd wprowadził na chwałę Pana. Ja podobnie jak wielu z Was zrozumiałam i przyjęłam ten Sakrament “po raz drugi” – świadomie i godnie dopiero w 2013 r. – już jako dorosła kobieta – towarzysząc bierzmowanym duchowo. Z pierwszego bierzmowania pozostał tylko papierek, że COŚ TAKIEGO MIAŁO MIEJSCE. Jak wielkie przeżyłam wówczas dotknięcie Ducha Świętego. Mówię Wam kochani, że łzom nie było końca – łzom radości i szczęścia. Duch Święty od tamtego dnia mieszka we mnie i błogosławi – to czuję, a nie należę do oszołomów czy nawiedzonych. Od tamtego dnia również szatan wytacza najcięższe swoje działa. I choć czasem chwieję się to nie upadam – KTÓŻ JAK BÓG! Amen!
Absurd goni absurd….
Zgadzam sie z Ksiedzem calkowicie. Duza czesc mlodziezy bierzmowanie traktyje jako koniec katechezy -w liceum na lekcje religi przestaje uczeszczac.
Zgadzam się z Czcigodnym Księdzem, że w naszej Ojczyźnie źle się dzieje pod każdym względem, że brak jest jedności, pokoju i miłości… Dotyczy to nie tylko osób świeckich, ale również – a może przede wszystkim – osób konsekrowanych. I w tym, co z bólem muszę podkreślić – Ameryki nie odkrywam. Niech na poparcie mojej tezy posłuży wers z Dzienniczka św. Faustyny – 1702. Oczywiście proszę nie traktować tego jako krytyki “nietykalnych” osób duchownych – bez względu czy jest to kardynał, biskup, lub zwykły ksiądz… Dzięki Bogu mamy wielu wspaniałych, prawdziwych, kochanych… – nie rutyniarzy, czy urzędników… A kto ponosi odpowiedzialność za taki stan? Uważam, że my wszyscy – tak osoby świeckie jak i osoby konsekrowane – wszyscy! Choć – i to należy powiedzieć – przede wszystkim odpowiedzialni są KSIĘŻA – co nie znaczy, że my świeccy od niej możemy uciec. Kapłan został wybrany i namaszczony przez Boga, i to on ślubował, że wróci do Ludu Bożego, do Bożej owczarni – i będzie ją pasał. Tymczasem z przerażeniem stwierdzam, że seminaria coraz częściej wypuszczają księży niedouczonych, a z własnych słabości leniwych, wygodnych, kłamczuchów…
KOŚCIÓŁ to tak jak w małżeństwie: jeśli brak jest w nim jedności, miłości, są za to niesnaski, awantury, pijaństwo, gdy w relacjach małżonków iskrzy na każdym kroku – to gdy w takiej atmosferze wychowują się dzieci – wychowują się “BEZSTRESOWO”, to bez względu na ich wiek wychodzą z takiej rodziny okaleczeni. I to się stało w naszej Ojczyźnie. Poza tym – moim zdaniem – dużo zła uczynili masoni wchodząc w progi polskiego Kościoła, a dziś jeszcze dodatkowo protestantyzm, który wchodzi już prawie oficjalnie, mając i znając takie metody dydaktyczne, że nawet starego – niedouczonego – są w stanie zbałamucić. Jako przykład podam słowa katechety uczącego młodych w Gimnazjum: “nie musicie się uczyć i przygotowywać do sakramentu bierzmowania, gdyż Kościół już nie wymaga zaświadczenia od kandydatów na małżonków”. Na interwencję (była to rozmowa w cztery oczy) usłyszalam: “przepisy się zmieniły”. Czy stwierdzenie młodego księdza-zakonnika: “Psalm responsoryjny i Alleluja można opuścić we Mszy św. odprawianej (aż chciałabym powiedzieć – odwalanej – przepraszam) w dni powszednie”. I nie pomogła interwencja. JA JESTEM KSIĘDZEM I NIKT NIE BĘDZIE MNIE POUCZAŁ!
Czcigodny Księże, uważam, że na siłę również nic się nie osiągnie. Należy pójść do ludzi, pokochać ich, nauczyć, okazać przy tym wiele cierpliwości, zachęcić własnym przykładem, a owoce będą widoczne. Oczywiście należy zachęcić tych, którzy są świadomie wierzący, którzy nie chodzą do kościoła a są w nim, którzy zdają sobie sprawę z obowiązków spoczywających na nich – katolikach. Wykazywać więcej zainteresowania, być ciepłym i uśmiechniętym – nawet gdy chciałoby się wyć (nasza wiara jest trudna, a Pan Jezus nie obiecywał zwycięstwa bez cierpienia – Sam oddał życie za nas), a efekty zostaną osiągnięte na chwałę Pana, a nam na pożytek – czego sobie i Wam, kochani KAPŁANI życzę. Na koniec proszę posłuchać Pani Fatimskiej – wziąć w rękę RÓŻANIEC i na kolanach prosić i przepraszać – póki jest czas. Nie pozwólmy szatanowi zdobyć nasze dusze. Z darem modlitwy codziennej za każdego KAPŁANA. Anna
Zgadzam się w 100%
Święta racja z tym “bierzmowaniem” . Mam 52 lata i z zażenowaniem patrzę na młodzież, która po skończonej Mszy Św. z dzienniczkami biegnie do zakrystii. Zastanawiam się co jest nie tak…dlaczego Bóg stał się tylko dodatkiem do życia, tradycją, przymusem … A jednocześnie widzę młodych ludzi codziennie uczestniczących w Eucharystii. Ja wyznaję zasadę “z niewolnika nie ma robotnika”. Co do metody, to myślę ze edukację należy zacząć od rodziców, a nawet dziadków . Może wprowadzić kursy ewangelizacyjne dla całej rodziny. Dziękuję Bogu za kapłaństwo Księdza i niech Ono prowadzi Księdza do Świętości!, a przy okazji i Księdza parafian …
Usłyszałem od dobrego rekolekcjonisty – świeckiego: “szkolimy nastolatków do rozmowy o Bogu z gimnazjalistami bo już studenci są z innej bajki – nie mogą nawiązać kontaktu = różnica języka, pojęć, mediów, których słuchają oglądają młodzi”.
Jerzy
He he, można jeszcze zamontować czytniki w sklepach monopolowych, agencjach towarzyskich itp 😉
Gdy moje córki przygotowywały się do bierzmowania, katechezy prowadziła młodzież z oazy czy innych grup. Może nie wszyscy byli jednakowo świetni, ale były to rozmowy: o wierze i o życiu. Nie było indeksów. W drugim roku przygotowań zmienił się ksiądz opiekun i natychmiast je wprowadził, no bo jak to, nie ma nadzoru? Kandydaci powiedzieli że sprawia im to przykrość, kwestionując intencje i uczciwość przygotowań. Ksiądz na to, że przecież mogą dać indeks do podpisu a mszę przesiedzieć w lesie. Kto nie wpadł sam na ten pomysł, juz wie. Było to tym bardziej przykre, że był to nowy wikary, nie znający nawet parafian, z miejsca wyjeżdżający z założeniami i insynuacjami, które ksiądz opisuje w swoim artykule. Potem były cyrki podczas przygotowań do ceremonii z biskupem. Tu już pojawił się proboszcz, który ostro ochrzanił kandydatów oraz rodziców, że utrudniają urządzenie uroczystości nie wpłacając składek.
Mimo tego wszystkiego bierzmowanie się odbyło i Duch Św. jakoś sobie poradził.
Jedna sprawa to powierzchowność i formalizm tych indeksowych metod, a druga – wykorzystywanie poczucia winy jako środka wpływu na ludzi. Czyli manipulacja (oczywiście obecna nie tylko w kościele). Ileż to należałoby zrobić w ramach przygotowania do bierzmowania: msze, spowiedzi, roraty, różańce… Niewypełnione rubryki w indeksie ukazują obraz zadłużenia wobec Pana Boga. Człowiek nie daje mu tyle ile powinien, więc jest to głęboko niesprawiedliwe, że cokolwiek od Niego bierze, wychodzi przecież że za darmo. Nie wypada, nie nabył uprawnień. Czy to sprzyja otwarciu na dar Ducha Św czy wewnętrznemu zamknięciu?
A przecież o to chodzi – za darmochę! Praktyki i dobre uczynki nie są po to żeby zasłużyć na bierzmowanie, I Komunię czy zbawienie. A na mszy dla dzieci co i rusz to słyszę.
Tak jesteśmy zbawieni z łaski przez wiarę. Ofiara Jezusa Chrystusa była doskonała i złożona raz na zawsze.
Gdyby na niebo można było zasłużyć uczynki a coś takiego usłyszałam w kościele, to ofiara Jezusa na krzyżu nie miała by sensu. Po co Jezus umarł na krzyżu skoro na niebo można zasłużyć uczynkami?. Nie rozumiem.
Strzeżcie się fałszywych proroków…, którzy przychodzą do was w owczej skórze…, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami… Poznacie ich po ich owocach…
Ale też ,, Nie może dobre drzewo dawać złych owoców” A z owocami kościoła jak jesto każdy widzi
Wśród młodzieży kościół już chyba dawno stracił autorytet ciekawe dlaczego?
Szczęść Boże!
Podobny sposób myślenia zaprezentowałem ponad trzydzieści lat temu na spotkaniu pewnej organizacji działającej przy Kościele.
Efekt – cała moja rodzina (również dzieci) poznała co to znaczy ostracyzm. Nikomu tego nie życzę.
Z moich kilkudziesięcioletnich doświadczeń wynika, że zbyt duża ilość księży traktuje pracę dla Kościoła jako awans społeczny, a nie powołanie.
Znałem bardzo dużo księży – takich, do których młodzież lgnęła bo byli autentyczni, szczerzy, którym “się chciało” ale i takich od których broń nas Panie Boże; którzy bardzo wielu wiernych zniechęcili do Kościoła.
Wydaje mnie się, że stąd ta powszechnie panująca hipokryzja w Kościele.
Szczerze Księdzu życzę by osiągnął choć niewielki postęp na drodze “reformatora” Kościoła.
Zgadzam się z księdzem.
Podobnie rzecz się ma z książeczkami do ślubu w których kolekcjonuje się pieczątki a to z nauk, a to ze spowiedzi itd. Czy dorosłych człowiek musi być tak kontrolowany?
Uważam też że sami księża padli ofiarą kontroli nakazów i zakazów.
Całym sercem jestem za zniesieniem celibatu. Św. Paweł (mój ulubiony Apostoł)pisze, że biskupem powinien być mąż jednej żony itd…… Celibat jest wbrew naturze i uważam że księża powinni mieć żony i dzieci wtedy byłoby po Bożemu.