Opublikowano Jeden komentarz

Na swój obraz lepisz swoje dziecko

Spotkanie rodziców pierwszokomunijnych

Zacznę od tego, że każda parafia, nasza także, przeżywa w ciągu roku rekolekcje. Rekolekcje adwentowe, rekolekcje wielkopostne, czasem misje parafialne. Dobrze o tym wiemy, każdy z was to wie. Inna sprawa, że jedni z Was w nich uczestniczą, inni może nie. Ale chyba wszyscy wiedzą, że takie rekolekcje są.

Może jednak nie wiecie tego, że każdego roku każdy ksiądz powinien wziąć udział w swoich rekolekcjach. I jeżdżą księża do różnych domów rekolekcyjnych, do klasztorów, do pustelni i odprawiają swoje księżowskie rekolekcje. Wtedy my, księża, stajemy się słuchaczami. Ktoś dla nas te rekolekcje prowadzi.

Nie wiem też, czy wiecie, ale swoje rekolekcje przeżywa też papież. I cała Kuria Rzymska. Takie normalne rekolekcje. W Wielkim Poście zapraszany jest rekolekcjonista, który przychodzi ze swoimi konferencjami. I tych konferencji słucha papież, jego kardynałowie, jego współpracownicy.

Mówię o tym po to, abyśmy zrozumieli, o co powinno chodzić w rekolekcjach.

Czy w rekolekcjach chodzi o to, żeby się czegoś nauczyć? Czasem tak jest, że się czegoś nauczymy, że wyjdziemy z jakiś rekolekcji z jakąś wiedzą. Czegoś nie wiedzieliśmy a dowiedzieliśmy się właśnie na rekolekcjach. To jednak w rekolekcjach wcale nie jest najważniejsze.

Najlepiej to pojąć na przykładzie rekolekcji papieża. Pomyślmy, czego rekolekcjonista ma nauczyć papieża i kardynałów? Co papież może usłyszeć na rekolekcjach czego by nie wiedział?

Rekolekcje zatem służą nie temu, żeby nauczać, a przynajmniej nie przede wszystkim temu, ale służą do tego, żeby zapalać. Oddziałują zatem nie tylko na intelekt, ale oddziałują przede wszystkim na naszą wolę.

A przez to przydają się i papieżowi, i biskupom, i księżom, i każdemu.

Rekolekcje prowadzą do tego, żebyśmy podejmowali decyzje. Służą temu, żebyśmy zmieniali swoje życie, żebyśmy to życie odnawiali, żebyśmy w to życie wprowadzali coś dobrego a porzucali to, co w naszym życiu jest złe.

I teraz uwaga. Żeby to wszystko w taki trochę luźniejszy sposób zobrazować, posłużę się swoim brzuchem. Mam nadwagę. Wielki brzuch. Doskonale wiem, że mam. Nawet wiem, skąd on się wziął.

Po pierwsze złe nawyki żywieniowe. Po drugie mało ruchu. I doskonale wiem, co trzeba zrobić, żeby pozbyć się tego brzucha, a chce się go pozbyć. Dwie proste rzeczy. Zmienić swoje nawyki żywieniowe i więcej się ruszać.

Wiem.

Jaka jest jest jednak korzyść z tego, że wiem? Jaka jest korzyść z tej wiedzy? Taka, że nadal mam nadwagę!

Nadal mam brzuch i nic się nie zmienia. Jeśli ma się coś zmienić. To zmiana ma nastąpić nie tyle w mojej głowie, bo tu jest już wszystko poukładane, ale musi się zmienić dużo w sferze mojej woli.

Ja muszę chcieć! Muszę chcieć to co wiem wcielić w życie swoje. I różne mogą być takie „wyzwalacze woli”, tak to nazwałem, które sprawiają, że to co jest w głowie wchodzi w nasze życie.

Dla mnie osobiście był to pewien dzień kiedy wszedłem na wagę. Zważyłem się… i przekroczyłam kolejną granicę. Nie powiem jaką, bo się wstydzę. To co zobaczyłem wstrząsnęło mną, poruszyło mnie. Zacząłem się zwyczajnie martwić i bać o swoje zdrowie i swoje życie.

I wola zaskoczyła! Zmieniłem swoje nawyki żywieniowe. Nie tylko wiem, że słodycze są niezdrowe, ale potrafię ich nie jeść. Potrafię też zrezygnować z innych rzecz. Nie zawsze się udaje, czasem się poddaję, ale wiele się zmieniło. Wykorzystałem wreszcie wiedzę, którą miałem od lat. I schudłem 10 kilogramów…

Liczyłem na oklaski.

Jakiś sukces jest, ale tylko połowiczny. Dalej to nie jest takie proste. Bo dalej wiem, że trzeba się ruszać, ale się nie ruszam.
W jednej sferze udało się. W drugiej mam nadzieję, że się kiedyś uda. Mam nadzieję, że wtedy będę mógł się pochwalić, że zrzuciłem jeszcze więcej kilogramów. Ale zejdźmy z mojego brzucha.

Chcę wyjaśnić, dlaczego to wszystko powiedziałem. Chciałbym, żebyśmy uświadomili sobie pewną prawdę. Jesteście w różnym wieku, mówię przede wszystkim do rodziców. Niektórzy z was, ci starsi, pewnie pamiętają jeszcze katechezę w salkach, ale dla większej części spośród was doświadczenie nauki religii to doświadczenie szkolnej katechezy, doświadczenie religii w szkole.

Oznacza to, że wielu z was ma za sobą około ośmiuset godzin katechezy. Niektórzy może więcej! To masa godzin. Owszem, pewnie bywało różnie. Może miałeś lepszych katechetów, gorszych, może raz takich, raz takich. Przekładałeś się mniej lub bardziej. Masz takie, a nie inne zdolności. Religia dzieli losy wszystkich innych przedmiotów.

Jednak jaka by ta religia nie była, to masz po tych 800 godzinach jakąś wiedzę. Poznawałeś Ewangelię, przykazania, modlitwy.

I co? I różnie. Niektórym przekłada się to na życie. Innym mniej się przekłada. Innym może wcale.

I teraz chciałbym byście zrozumieli jaki jest cel tych naszych przedkomunijnych spotkań? Dlaczego wołam was do Kościoła? Celem tych naszych spotkań nie jest twój rozum, ale twoje serce.

Chcę, by twoje serce zapaliło się. Nie chcę do ośmiuset godzin katechezy dokładać jeszcze osiemset pierwszej godziny katechezy. Chcę czegoś innego. Chcę, by zapaliło się Twoje serce. A jeśli już płonie, bo mam przekonanie, że w sercach wielu z was płonie taki Boży ogień, to chcę, żeby zapłonął On jeszcze mocniej. Chcę by te spotkania były jak taki kowalski miech, który dmucha w palenisko tak, by paliło się jeszcze silniejszym płomieniem.

Taki jest cel tych spotkań.

Zastanawiam się tylko co może być taką rozpałkę? Co może być takim czułym, delikatnym punktem w Twoim wnętrzu, od którego poszedłby ten ogień.

Mam coś takiego. Wierzę głęboko, mam przekonanie, że tym czymś, a raczej kimś, jest twoje dziecko, twój syn, twoja córka.

W czasie naszych rozmów we wrześniu bardzo często zadawałem wprost pytanie, patrząc w oczy matki, w oczy ojca: Mamo, czy kochasz swoją córkę, swojego syna? Tato, czy kochasz swojego syna? Kochasz swoją córkę?

Zawsze słyszałem, że tak. I nie było to dla mnie zaskoczeniem.

Wierzę głęboko w twoją miłość. Wiem, że to może być czasem trudna miłość. Jesteś bowiem człowiekiem, możesz przeżywać zniechęcenie, rozczarowanie, mogą cię ponosić nerwy. Jednak ostatecznie nic nie przesłoni twojej miłości, jaką masz dla swojego dziecka.

Ta miłość sprawia, że tak naprawdę żyjesz dla swojego dziecka. Pragniesz dobra twojego dziecka. Pragniesz, żeby życie Twojego dziecka było szczęśliwe! Gdyby zachorowało i potrzebowało pomocy od ciebie, potrzebowało twojej krwi albo nerki, to dałbyś co trzeba.

Pozwólcie teraz, że odczytam dwa fragmenty Pisma Świętego, fragmenty mówiące o stworzeniu człowieka. W Biblii są dwa opisy stworzenia świata, stworzenia człowieka. Przeczytam fragmenty z jednego i drugiego.

„Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.” (Rdz 1,27)

I drugi fragment: „Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą.” (Rdz 2,7)

Zwróć uwagę na dwie rzeczy. To, co czytałem, to są obrazy, metafory. Ważne jest ich wewnętrzne znaczenie, a nie dosłowność. Pan Bóg lepi człowieka z prochu czy w innych tłumaczeniach z gliny. I lepi, stwarza go, na swój obraz i podobieństwo.

Mamo i tato. To, co chcę ci teraz powiedzieć jest bardzo ważne. Ty także stwarzasz swoje dziecko. Spłodzenie i narodzenie to jest bardzo ważny akt, ale teraz dalej, kiedy ono rośnie przy Tobie, dalej je stwarzasz.

To dziecko jest w Twoich rękach i lepisz je, kształtujesz. I powiem Ci jak to robisz. Lepisz je na swój obraz i podobieństwo. Nie może być inaczej. Nie masz innego wzorca.

Może masz jakieś ideały? Może masz jakieś marzenia, jakieś zasady, gdzieś tam w obłokach? Ale będziesz lepił swoje dziecko według tego wzorca, które masz pod ręką, a pod ręką masz siebie samego. I według siebie samego, obrazu siebie, będziesz stwarzał swoje dziecko.

Pomyśl teraz o sobie i swoich rodzicach. Ile sam przyjąłeś od swoich rodziców? To były różne rzeczy. Niektóre były dobre, niektóre były złe, ale uwaga, one dalej są jakoś w tobie.

Żyjesz już swoim życiem. Mama, tata (mówię do dorosłych) nie mówią ci już, co masz robić, może zresztą niektórzy wasi rodzice już nie żyją. A jednak cały czas masz tych swoich rodziców w sobie. Masz ich w sobie, bo oni ciebie stwarzali na swój obraz i podobieństwo. Oni cię lepili.

Teraz ty lepisz swoje dziecko na swój obraz i swoje podobieństwo. Oczywiście ten obraz ma swoje granice. Człowiek zawsze pozostanie wolny i zdolny do tego, żeby przekroczyć pewne granice. Jednak to, co ci przekazali ojciec i matka, jest potężną siłą, którą w sobie odnajdujesz.

Pozwólcie, że znowu odniosę się krótko do swego przykładu. Myślę teraz o… talerzu. Tym, co jest na talerzu. I myślę o tym, że trzeba to co na talerzu zjeść.

O co chodzi? Przez lata mojego dzieciństwa i ojciec, i matka w sposób kategoryczny oczekiwali ode mnie tego, że jak sobie nałożyłeś na talerz, to masz to zjeść. Nie może się zmarnować. Koniec, kropka. Bez dyskusji.

Moi rodzice już nie żyją. A ciągle są przy moim talerzu.

To jest taki banał może. To są najrozmaitsze rzeczy z naszego życia, najrozmaitsze rzeczy, zasady, sposoby zachowania, reagowania. Mamy w sobie ojca i matkę.

Twoje dziecko, pójdźmy dalej, przygotowuje się do przyjęcia Pierwszej Komunii. To ważny krok w budowaniu ich wiary. Twoje dziecko słyszy różne nauki na katechezie, na Mszy świętej, ale mówię i powtarzam, mówiłem to wielokroć, najważniejsza nauka, najważniejsza lekcja płynie do dzieci od Was.

Dziecko powinno uczyć się o Bogu. Dziecko powinno modlić się do Boga. Dziecko powinno poznawać Pismo Święte. Dziecko powinno uczestniczyć we Mszy świętej.

Skoro kiedyś prosiliście chrzest. Kilka lat temu posłaliście dziecko na katechezę, teraz prosicie o Pierwszą Komunię, to uznajecie, że chyba tak jest. Uznajecie, że w tym jest dobro waszego dziecka, jego szczęście. Uznajecie, że styl życia, jaki płynie z Ewangelii, to droga, jaką powinno kroczyć wasze dziecko. I to jest dobra droga. Droga błogosławieństw. Droga przykazań.

Co zrobić, by rzeczywiście tak było?

Nie ma innej drogi, innego sposobu, by przekazać to wszystko dziecku, jak pokazać mu to wszystko w sobie!

Dziecko przygotowuje się do Komunii poznając Boga, Pismo Święte, modląc się i praktykując swoją wiarę.

Mając jednak w pamięci to wszystko co powiedziałem w tej nauce. Nie mogę teraz powiedzieć rodzice dopilnujcie, żeby wasze dziecko się uczyło. Dopilnujcie, żeby się modliło do pilnujcie, żeby czytało Pismo Święte. Dopilnujcie, żeby chodziło do kościoła.

Mając w pamięci to wszystko, co powiedziałem, muszę powiedzieć inaczej. Rodzice do was mówię! Wy poznawajcie Boga i Biblię. Wy się módlcie, wy praktykujcie swoją wiarę. I nic więcej nie musicie.

Wasze dzieci doskonale odczytają lekcję, jaką będzie wasze życie.

Powiem więcej, to jest trudne, wasze dzieci doskonale rozszyfrują lekcje jaką daje im wasze życie.

Dzieci doskonale poznają, co jest prawdziwe a co udawane. Zatem nie dzieci, a rodziców wzywam dzisiaj do nawrócenia.

Jak ma zapłonąć dziecięce serce? Zapala się od serca ojca i matki.

W imię miłości! Waszej miłości do waszego dziecka! Wzywam was, byście prawdziwie i autentycznie szukali Boga, prawdziwie Go poznawali, oddawali mu cześć.

Po Wielkanocy poproszę każdą rodzinę, by spotkała się ze mną raz jeszcze. I zadam wtedy dziecku cztery pytania. Czy rozmawialiście w domu o Bogu, czy modliliście się, czy czytaliście Pismo Święte, czy chodziliście razem do kościoła?

Nie będę drążył, przeprowadzał śledztwa. Uwierzę w to co usłyszę.

A potem zadam wam rodzice pytanie: Czy wasze dziecko jest przygotowane do Komunii? Czy dopuszczacie je?

Wierzę głęboko, że w Bogu jest prawda i szczęście. Głęboko wierzę, że wszyscy w to wierzycie. A jak nie wierzycie to czujecie, że ten świat nie zamyka się do tego co jest tu na ziemi.

Głęboko wierzę, że pragniecie szczęścia waszych dzieci. Dajcie im to szczęście. Dajcie im Boga.


1 komentarz do “Na swój obraz lepisz swoje dziecko

  1. Komentarz okołotematowy – w dzisiejszych czasach sporo jest ludzi, którzy nawet i chcą założyć rodzinę, mieć dzieci, ale trudno jest im znaleźć kogoś do pary, pomimo Internetu i wszelkich jego pozornych ułatwień. Z tym większą ciekawością patrzę na przypadki, gdzie ksiądz wciela się w rolę „swatki” że tak powiem, i kojarzy ze sobą pary wśród ludzi, z którymi współpracuje przy parafii. Niedawno czytałem o jakimś duchownym z Hiszpanii, który mówił, że połączył ze sobą w ten sposób już ponad 200 par. To jest fantastyczna inicjatywa 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *