
Dzielę się pewnym pomysłem dotyczącym sposobu mówienia o wierze.
Cieszylbym się, gdybyś po wysłuchaniu dał swoją opinię, komentarz, pomysł, uzupełnienie.

Dzielę się pewnym pomysłem dotyczącym sposobu mówienia o wierze.
Cieszylbym się, gdybyś po wysłuchaniu dał swoją opinię, komentarz, pomysł, uzupełnienie.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Zaledwie wczoraj przez przypadek (Duch Święty) przywiódł mnie tutaj -znalazłam dla mnie wiele spraw dobrych. Bóg zapłać Marianna
Piękny sposób mówienia o wierze, bardzo obrazowy. Zatrzymałam się na chwilę nad swoim życiem, swoją wiarą. Dziękuję.
Dziękuję księdzu za te słowa/myśli oraz proszę o modlitwę i błogosławieństwo bym mógł je właściwie przyjąć i zachować.
Bardzo dziekuje za budujace slowa.W moim zyciu doswiadczam obecnie , jak bardzo wazne jest slowo „zostan Panie Jezu”.A to oznacza codzienna lekture Pisma Swietego, tak ,ze je pokochalam i zapragnelam je poznac w calosci.I oto doswiadczam zewszad pomocy.Szczegolnie chce podziekoawac ojcu Szustakowi,bo od re..kolekcji z nim zaczela sie ta moja pasja.Slowo Boze ma moc tworcza, przemienia i stwarza w nas nowe zycie, ale trzeba cierpliwosci i zaufania ,wiec Jesu, ufam tobie.A On tak czeka na nas, ze nawet najnieporadniejsze „ratuj Jezu”wystarcza, aby nadal kierunek naszemu zyciu. A pozniej trzeba pracowac nad soba, aby w cielic Jego Slowo w zycie, a to nie latwe, ale przeciez powiedzial „jarzmo moje wdzieczne jest, a brzemie moje lekkie.Wierze , ze On pragnie uzyznic i droge i skale,zeby ziarno wzeszlo i wydalo owoc,bo tego doswiadczam w moim zyciu.Zaufaj Mu!
Piękne kazanie i fajne zobrazowanie tematu. Ja stale jestem na etapie tonięcia, wołam do ratownika, macham, ale mam wrażenie, że w ogóle mnie nie zauważa. Sama wszystko w życiu partaczę więc zostawiam to Jezusowi w słowach: Jezu Ty się tym zajmij, bo ja naprawdę nie potrafię, jestem jak zagubione dziecko, które trzeba prowadzić za rękę. Jeśli chcesz zmieniaj wszystko w moim życiu wg. Twojego upodobania. Ale Pan Bóg albo ma czas albo wcale nie chce się tym zajmować. Szczęść Boże. Pozdrawiam serdecznie.
Jezu ratuj – ostatnio bardzo często powtarzane przeze mnie słowa i Jezus w różny sposób mnie ratuje. Ale uzmyslowilam sobie po wysłuchaniu kazania , że nie proszę -Jezu zostań . Zrozumiałam, że muszę chcieć i chcę trwać przy Jezusie, który jest moją nadzieją i mocą. JEZU ZOSTAŃ – proszę.
Pięknie dziękujemy.
Słuchamy i czytamy Księdza razem z żoną. Jesteśmy „świeżymi” emerytami i mamy teraz więcej czasu na rozmowy z Bogiem i o Bogu. Chętnie słuchamy właśnie takich konferencji jak Księdza, oraz innych dostępnych przez internet. Lubimy ks. Pawlukiewicza i o. Szustaka i o. Wojciecha Andrzejewskiego. Każdy z Was inaczej mówi, inne ma własne przemyślenia i doświadczenia… Staramy się zacieśniać relacje z Jezusem i jesteście nam bardzo pomocni. Bóg zapłać!
Dziękuje, wysłuchałam z zaciekawieniem, Bóg zpłać!
Oo,jak ja lubię słuchac/czytac Księdza!Doskonale rozumiem ten obraz tonącego człowieka idącego na dno.Gdzieś w swoim życiu taki etap miałam(etapy?).Można też to przebywanie w topieli porównac do bycia w Egipcie w domu niewoli,ale właśnie stamtąd wyrwał mnie Jezus jak ,,niewiastę porzuconą i zgnębioną na duchu”.Nie było łatwo ,bo ruszyli za mną w pościg moi wrogowie .Nie tylko prosiłam o ratunek ale wrzeszczałam. Pan pomógł i wyrwał mnie z piekła.Pamięc o tym,jak mi się żyło bez Niego jest dla mnie przestrogą.Naprawdę nikomu nie polecam… . Przesyłam wyrazy serdeczności.
Co zrobić jednak gdy ktoś twierdzi , że umie pływać i sam sobie poradzi . Ratownik nie jest mu potrzebny bo on nigdy nie pływa po głębokiej wodzie , jednak jest w tym jeziorze wiary na swój sposób Albo jeszcze gorzej , gdy ktoś zaprzecza , że to jezioro jest wypełnione wiarą tylko zwykłą wodą w której on się nauczył pływać i nie potrzebuje ratownika a nawet zaprzecza jego istnieniu . Czyli twierdzi , że Boga nie ma a on umiejąc pływać w zwykłej wodzie poradzi sobie sam , czyli przeżyje życie na swój sposób a umierając ulegnie rozkładowi jak każde białko i nie spodziewa się , że ktoś o nim będzie pamiętał . Ktoś taki nie ma motywacji do poszukiwań , nic nie chce zmieniać !
Bardzo trafnie Ksiądz to wszystko ujął. Przez 45 lat życia żyłam bez Boga (może poza kilkoma pierwszymi). To nie znaczy, że czegoś nie pragnęłam, że niczego mi nie brakowało. Były takie momenty. Jednak cały czas byłam jakby za jakąś szklaną ścianą. Niby znałam katechizm, prawdy wiary, itp., ale była to dla mnie jakaś abstrakcja. Pamiętam, kilkanaście lat temu odwiedził mnie mój brat, była również siostra, i chyba jeszcze ze dwie inne osoby – ot, spotkanie rodzinne lekko zakrapiane alkoholem. Rozmawialiśmy na temat wiary i oboje mi mówili, że trzeba wierzyć, że to takie ważne. Pamiętam, że ich słowa budziły we mnie irytację. Obstawałam przy tym, że wiara jest łaską i jeśli się jej nie otrzyma, to wszelkie wysiłki człowieka są na nic. W owym czasie nie negowałam istnienia Boga, ale był On dla mnie kompletnie nieuchwytny, nieosiągalny – jakaś abstrakcja. Być może słowo wiara należałoby zastąpić słowem ufność, zaufanie? Złe duchy też wierzą, nawet wiedzą doskonale, że Bóg istnieje i drżą przed Nim…
Jak to się stało, że Jezus mnie uratował? Tak do końca to nie wiem. Byłam na rekolekcjach „Jezus na Stadionie” w 2013 r. Po co tam pojechałam – nie wiem. Wtedy to odbierałam jako jakiś irracjonalny przymus wewnętrzny, dziś wiem, że było to natchnienie Ducha Świętego, którego posłuchałam. Na co liczyłam jadąc tam? Nie wiem, chyba na nic. Czy myślałam, że Jezus coś dla mnie tam zrobi – raczej nie. Gdy o. John mówił, że Jezus właśnie uzdrawia ludzi chorych na depresję, myślałam, że owszem, może i tak , ale nie mnie. Może tych, którzy modlili się długo o to, żyją bogobojnie, itp, ale nie mnie. Więc to nie moja wiara i modlitwa była przyczyną, że Jezus mnie uzdrowił. Ale może modlitwa innych osób?
Podczas tych rekolekcji raczej chciałam uprosić łaski dla innych, przede wszystkim dla córki. Ale też chyba pierwszy raz modliłam się szczerze za osobę, która mnie przez wiele lat krzywdziła i uważałam ją za odpowiedzialną za mój ówczesny stan. Więc może próba przebaczenia z mojej strony? Też nie wiem, chociaż przebaczenie otwiera drogę do uzdrowienia. Nie wiem. A może to, że pod koniec rekolekcji, już podczas wystawienia Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, nieśmiało i cichutko, bez przekonania i wiary, szepnęłam Mu gdzieś z głębi duszy „jeśli chcesz, zrób też coś z tym moim życiem”. Może to było to moje „RATUNKU”? I zrobił!!! Uzdrowił mnie z depresji i dał nowe życie! Bo to uzdrowienie, to był dopiero początek! Od tego momentu Słowo Boże zaczęło docierać do mojego serca. W początkowym (dosyć długim okresie) ta moja wiara i miłość do Boga była mocno podszyta lękiem. Bałam się, że przez jakiś grzech, swoją głupotę, mogę Go stracić. Prosiłam żeby cały czas był ze mną, mocno trzymał za rękę, albo chociaż pozwolił uczepić się Jego szaty. Gdzieś po głowie chodziły mi słowa, że zły duch, po okresie błąkania się po pustyni, spostrzegłszy, że moje serce jest puste (bez Jezusa), wróci i przyprowadzi ze sobą siedem duchów gorszych od siebie. Tego bałam się najbardziej, że moje piekło może wrócić. Toteż, pomimo tego, że brakowało mi ufności, to z całych sił starałam się współpracować z Jego łaską, którą szczodrze mnie obdarzał. I staram się współpracować do tej pory. Po drodze było wiele upadków, czasem wydaje mi się, że zatrzymałam się w miejscu, ale już patrząc z perspektywy kolejnych półroczy, wiem że idę w dobrym kierunku. Wiem, że jestem daleko od miejsca, w którym byłam 4 lata temu! I to nie dlatego, że jestem jakaś lepsza, świętsza, bardziej bezgrzeszna (no, może trochę 🙂 ), ale dlatego, że coraz bardziej Mu ufam i słucham Jego Słowa (nie tylko w dosłownym znaczeniu, ale również w sensie posłuszeństwa). Pomocna mi była w tym dość ostra reprymenda, jakiej mi udzielił pewien ksiądz podczas jednej ze spowiedzi. W tym czasie odbywałam eksternistyczne REO u jezuitów w Łodzi. Zły duch w tym okresie strasznie mi dawał się we znaki. Aby być w stanie łaski uświęcającej do spowiedzi musiałam przystępować średnio raz na dwa tygodnie, czasem częściej. Czułam się upokorzona swoją słabością, swoimi grzechami. Teraz wiem, że nie była to dobra, szczera skrucha, ale pycha. Ów spowiednik powiedział mi, abym wreszcie przestała koncentrować się na swoich grzechach, czyli na sobie, ale zaczęła koncentrować się na Jezusie. Bo jeśli nawet zły duch podłoży mi nogę i się przewrócę, to Jezus już czeka z wyciągniętymi rękami, by mnie znowu podnieść. Wystarczy, że podniosę do góry głowę i spojrzę na Niego, na Jego Krzyż. I tak staram się robić do dziś i już wiem, że nic, żaden mój grzech nie może mnie odłączyć od miłości Chrystusa, bo on nigdy mnie nie potępi i gotów jest mi zawsze wszystko przebaczyć. Chyba, że ja sama się świadomie od Niego odwrócę i powiem „nie”. Oczywiście, grzechów staram się unikać, ale już nie tyle ze strachu, co po porostu nie chcę mu robić kolejnych świństw i dokładać mu cierpienia, bo On na to niczym nie zasłużył.
Ile cudów Bóg dla mnie zdziałał, nie tylko przez te ostatnie cztery lata, ale w całym moim życiu, wie tylko On, bo ja pewnie i tak większości nie zauważyłam!
Na koniec zacytuję Eriugenę: „zabierz mi Chrystusa, a nie pozostanie mi żadne dobro, nic nie zatrwoży mnie tak, jak Jego nieobecność. Największą udręką jest pozbawienie i brak Jego obecności” . Gdy po raz pierwszy przeczytałam te słowa były dla mnie jak objawienie, a właściwie zwerbalizowanie tego, co czułam w moim sercu.
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Przepraszam, nie umiem krótko 🙂
Piękne kazanie- Dziękuje bardzo
W trudnych doświadczeniach wołam: Jezu ufam Tobie, wierzę że mi pomożesz i nie zostawisz mnie. Modlę się też modliwą zawierzenia wg Don Dolindo: Panie Jezu Ty się tym zajmij.
Kazanie wspaniale, dobrze ze na ten temat , ale troche slabo slychac. Wiara jest laska, powinnismy na kolanach dziekowac Bogu kazdego dnia. Nam wiare przekazali rodzice tak jak umieli. A tym, ktorzy tego szczescia nie maja.. modle sie za swoje kolezanki w pracy, rozmawiaja na wszystkie tematy ale nie na temat wiary, no bo Kosciol jest taky… ksieza sa tacy…media tez robia swoje. Wierze w Boga, i wierze Bogu a przy tym musi byc Pokora przed Bozym Majestatem. Kolezanka mi mowi ze sie nudzi . Ja tego slowa nie znam. Kto sie nudzi ten ma PUSTKE w duszy. Kazdy clowiek ma WPISANE miejsce dla Boga w swoim sercu, w swojej duszy. Ale wlasnie Jezu Ratuj, Jezu Zostan.
Serdecznie pozdrawiam Ks. ZM i komentatorow.
Bardzo dobry schemat. A jednak schemat zostaje tylko schematem. Wiem z własnego doświadczenia, że tonący może nie do końca wiedzieć o swoim ciężkim położeniu. Nie wie, że tonie! W moim przypadku to Jezus podpłyną do mnie i pokazał prawdę o moim położeniu. Wówczas dopiero zacząłem wołać o pomoc. Odpowiedź Boga była i jest nadal bardzo odczuwalną, realną w moim życiu. Tak jak
Bóg otworzył drogę przez Morze Czerwone izraelitom, tak i mnie otwiera drogę ku prawdzie. A prawda, prowadzi do całkowitego wyzwolenia człowieka.
Pozdrawiam. Z Panem Bogiem.
Witam,
wiara kojarzy mi się z zaufaniem, moje doświadczenie życiowe potwierdza słowa Księdza że bez kryzysu, bólu i cierpienia(tonięcie) nigdy nie zacząłbym próbować wierzyć. Pierwszym krokiem który pomógł mi przyjąć dar wiary było zrozumienie że to nie ja jestem Bogiem i nie ja jestem pępkiem świata. Bolało- egoizm, pycha i głupie pojmowanie samowystarczalności zaciekle się broniły.
Na początku przyjąłem postawę że nie będę negował szukał dziury w całym i dopuściłem do siebie myśli że spróbuję – pozwolę. Myślę że Pan Bóg zrobił resztę posłużył się innymi ludźmi, tym w co mnie wyposażył czyli uczuciami , sumieniem – instynktem przeżycia. Dziś czerpiąc siłę od Niego – działam bo bez działania (modlitwa, sakramenty pomoc innym ) znów zaczynam myśleć że to ja jestem Bogiem, zę sam dam sobie radę i zaczynam Go zdradzać, jednak wieczorne podsumowanie dnia oraz regularna spowiedź kontakt z innymi ludźmi pomagają wrócić mi na moje odpowiednie miejsce i przypominają mi że to NIE JA JESTEM BOGIEM !!! 😉
Dziękuję Księdzu za wszystkie kazania.
Bez wiary nie ma życia modlitwa i miłość do Jezusa pomaga w życiu nawet kiedy będziemy tonac. W tej szarej rzeczywistości wiara jest potrzebna
bardzo ciekawy i pomocny obraz w pracy katechetycznej, bardzo dziękuje i proszę o więcej. POZDRAWIAM Z Panem Bogiem.
Schemat prosty dzięki czemu szybko przemawia do człowieka. Niestety, odnalazłam siebie w obrazie numer 1.
Ponieważ bardzo późno, (jak na moje życie), wróciłam do Kościoła, muszę być „cwanym zarządcą”. Modlenie się nie jest moją mocną stroną, w moc „zbawienia” mojej duszy przez jakiegokolwiek człowieka, nawet Świętego nie wierzę, tego co zrobiłam „odszczekać” nie zdążę, a prawdopodobieństwo, że Pana Boga zachwycę czymś co zrobię, też nie wydaje mi się szczególnie wielkie.
Postanowiłam więc zrobić jedną rzecz, którą wydaje mi się jeszcze umiem – postanowiłam przeczytać i ZROZUMIEĆ Ewangelię. Nie przypadkowo piszę w liczbie pojedynczej – Ewangelię, a nie Ewangelie, bo przede wszystkim moim celem było dowiedzieć się, jak brzmi Ewangelia – czyli Dobra Nowina.
Z doświadczenia życiowego wiedziałam, że wbrew pozorom, nie będzie to jakiś długi wykład z mnóstwem przykładów, zbiór poglądów lub nawet zbiór „prawd”. Intuicyjnie wiedziałam, że Ewangelia da się streścić, co najwyżej w trzech zdaniach – bo Jezus powiedział je dla każdego, a więc dla inteligentnych i tych inteligentnych inaczej. Ergo musi być prosto!
Gdy zaczęłam czytać Pismo Święte, (czytać w tym wypadku oznacza rozbierać nawet na pojedyncze słowa), zauważyłam, że w większości Jezus nie powiedział nic, czego Żydzi, by nie wiedzieli. Więc pozornie nie było z czego robić „halo”. A jednak celebryci żydowscy zaryzykowali złamanie wszelkich praw, aby go skazać na śmierć, a jedenastu facetów, zaryzykowało życie rodzinne, życie zawodowe i wreszcie życie w ogóle, aby się do Niego przyznawać i przekazywać to, co On powiedział.
Zaczęłam więc od pytania podstawowego – jak brzmi Ewangelia. NIe czuję się upoważniona, w obecności Księdza publicznie udzielać odpowiedzi, ale znam to jedno zdanie, o którym można pisać tomy ksiąg, a które tłumaczy mi czym jest Dobra Nowina.
Pisze o tym nie dlatego, aby się pochwalić, jaka jestem mądra (bo to, dopiero po owocach się okaże), ale dlatego aby zwrócić uwagę, że będąc na wielu Mszach, słuchając wielu Konferencji i rozmawiając z wieloma Księżmi, nigdy nie „dostałam” takiego zdania – ziarnka gorczycy. Wysłuchałam wielu opowieści, wielu sposobów widzenia Jezusa, Boga, Żbawienia itd. Często te wypowiedzi były piękne, ale ja potrzebowałam takiego „punktu zapalnego”, punktu wybicia się. Czegoś od czego można zacząć i na czym można skończyć. Moim zdaniem bardzo jest potrzebne, aby osoby mówiące o Wierze miały takie swoje „nie swoje – bo Jezusowe” zdanie, mówiące czym jest Dobra Nowina.
Rzecz druga. Gdy mówimy o wierze, to tak naprawdę mówimy o sobie. „Wiara”, jakby powiedział Bp. Ryś, jest osobowa. A przecież nie chodzi o to, by innym opowiadać o sobie, tylko dla opowieści o sobie i o tym, w co się samemu wierzy, bo to jest za słaby argument, aby kogoś przekonać. (Spotkałam kiedyś faceta, który przez bardzo długi czas, usiłował przekonać mnie, że spotyka zielone ludziki. Przybierał różne miny, modulował głos, zmieniał przykłady, „obiecywał” i „groził” tym, co się stanie, jak nie będę miała świadomości, że ludziki istnieją. I nie uwierzyłam, a przecież wierzyłam przez długi czas w „różne” rzeczy. Dlaczego? Bo wszystko, co facet mówił, że się może zdarzyć’ było „odklejone” od rzeczywistości, jaką znałam i jaką widziałam).
Jezus przyszedł powiedzieć ludziom Ewangelię – „jedno zdanie” i swoim życiem stał się tym jednym zdaniem. To zdanie było tylko kropką nad „i”, ale dla Chrześcijan „i” zaczyna się od tej kropki.
Moim zdaniem Wiary nie da się inaczej szerzyć, jak tylko własnym życiem. Bo wiara, to przeczucie, przypuszczenie, które bez zastosowania w życiu, jest tylko przeczuciem i przypuszczeniem. Moja definicja wiary jest taka: „Wiara, to nieoparta na dotychczasowych doświadczeniach życiowych wiedza, która znajduje potwierdzenie w faktach, w związku ze stosowaniem tej wiedzy”. Wiara jest, przynajmniej na początku ryzykiem, nadzieją, że coś co słyszę może być prawdą. Dopiero działanie zgodne z wiarą, pozwala na potwierdzenie, że gdy pukasz, to ci otwierają, gdy szukasz to znajdujesz. Dlatego najbardziej skutecznym sposobem „przekazywania” wiary, jest stosowanie we własnym życiu „wiedzy”, która ma się stać wiarą osób, które chcemy zaszczepić do Wiary.
Jestem przekonana, że bez wielu zabiegów manipulacyjno-marketingowych, trudno jest na dłuższą metę kogokolwiek przekonać o prawdziwości czegokolwiek, zwłaszcza że „manipulująca” konkurencja nie śpi. Natomiast jeżeli przekazujący wiarę jest w czasie i przestrzeni emanacją tej wiary, to istnieje możliwość zarażania innych.
Ale w moim przekonaniu to zarażanie trzeba zaczynać od krótkiego zdania: „Dobra Nowina brzmi …”. Jeżeli słuchacz usłyszy jedno krótkie zdanie, które da radę zrozumieć i zapamiętać, jeżeli zobaczy, że mówiący je człowiek, sam wierzy w to co mówi, bo postępuje zgodnie z tym, jak postępuje człowiek, który w coś wierzy, to reszta wypowiedzi może być już licentia poetica.
Trochę mi długo wyszło, ale sam Ksiądz chciał 😉 .
Chciałem i dziękuję 🙂
Świetnie to Ksiądz ujął i zobrazował. W dwóch słowach RATUJ i ZOSTAŃ jest wszystko. Od roku wołam do Pana o ratunek i nieustanną obecność w moim życiu ale w bezpośredniej rozmowie, w modlitwie, zazwyczaj brakuje słów, które by to tak trafnie ujęły. Dzięki chorobie, miałam czas na wiele przemyśleń, głęboką modlitwę i czytanie Słowa, na które w codziennej pogoni brakowało czasu. Teraz, chociaż pokaleczona na duszy i ciele, zwolniona z pracy, jestem szczęśliwsza, bo jestem bliżej Pana. Chwała Panu!
Szczęść Boże!
ŚWIETNIE zobrazowane. Dokładnie „zdać sobie sprawę” nic wbrew naszej woli. RATUJ I ZOSTAŃ. Zapisuję do słowniczka 🙂 Jest Ksiądz cudownym narzędziem w ręku BOGA 🙂 Czasami nie warto „szczędzić” słów dobrych. Takich pasterzy nam potrzeba 🙂
Błogosławie Księdza i pozdrawiam z uśmiechem 🙂
—> Jeszcze 🙂 Proszę mówić… 🙂
Witam serdecznie Księdza..Wysłuchałem z uwaga Księdza wypowiedzi na temat mówienia o wierze.Jestem emerytowanym policjantem ,pracuję jako kierowca w firmie kominiarskiej.Od sierpnia niestety choruje,mam zapalenia nerwu wzrokowego oka prawego i niestety mam problemy z widzeniem nie wykonuję żadnej pracy .Myślę ,że przez tą chorobę Pan Bóg chce mi pokazać jakie mam grzechy i co muszę poprawić w swoim życiu osobistym i rodzinnym.
Chrystus w obecnej chwili wyciąga mnie z toni jeziora moich grzechów i ja pragnę tego.Pragnę również aby moja Żona i mój Syn również nie szli na dno. Nie uczęszczają do Kościoła i nie korzystają z sakramentów św. Wiem że muszę się modlić i być cierpliwym.Chcę być dla nich kołem ratunkowym które rzuci im Pan Jezus.
Pozdrawiam Jacek.
Ja nie wierzyłem, że tonę. Tonę a o tym nie wiem. I nagle ciach! Jezus podpłynął i wcisnął mi głupi łeb pod powierzchnię, żeby wreszcie to zrozumiał Dlaczego to zrobił? Bo wierzę, że ktoś, kto mnie obserwował Go o to poprosił. Wtedy dopiero rzuciłem się w jego kierunku wołając o ratunek. Mam nadzieję, że mnie uratuje choć się szamocę i nie ułatwiam mu tego. Proszę go o pomoc, a on dodaje mi otuchy. Wiem, że będzie dobrze bo On jest koło mnie i choćby za włosy ale mnie wyciągnie na brzeg. Ale w tej samej toni są moja żona i dzieci. Teraz ja Go proszę o pomoc dla nich bo nie wiedzą, że toną, że płyną ale mogą nigdy nie dotrzeć do brzegu. Dziękuję księdzu za ten bardzo sugestywny przekaz. Życzę, żeby Łaska Boża zawsze księdzu towarzyszyła.
Bardzo ciekawy pomysł. Mówienie o wierze musi dotykać ludzkie doświadczenie, egzystencję. Z drugiej strony chodzi o osobiste doświadczenie Jezusa. Nie teoria tylko doświadczenie. Dzięki za ciekawy pomysł.