Opublikowano 5 komentarzy

Mam

Zapraszam do tekstu moich ostatnich rekolekcji

ks. Zbigniew Paweł Maciejewski

Mam swoje miejsce w Kościele.

O największej herezji; niezwykłym darze chrztu; Bogu, który objawia się najmniejszemu; oraz o pospolitym ruszeniu, który ocali Kościół.

Największa herezja

Zacznę może dziwnie… Radzę zamykać garaż! Jeśli nie będziesz tego robił, to któregoś dnia możesz w swoim garażu znaleźć… małe kociaki. Chyba, że marzysz o takich małych kociakach, w liczbie trzech, wtedy garaż trzymaj otwarty.

Ja tę przygodę mam już za sobą. Nie wiem, czy kocięta zostały porzucone przez kocią mamę czy zostały przez złych ludzi podrzucone, koniec końców znalazły się w moim garażu.

Znalazłem je w chłodny październikowy poranek. Siedziały na starej kanapie przeznaczonej do wywiezienia na śmieci. Przytulone do siebie tworzyły jedną kocią kulę.

Trzy małe kocięta, ale wiedziały dobrze, że w parę lub trójkę jest cieplej, bezpieczniej i lepiej. Wiedziały to i… praktykowały.

I o tym będą nasze rekolekcje – o wspólnocie, której wszyscy potrzebujemy. O wspólnocie Kościoła. O tym, że razem w niej uczestniczymy i że razem jest lepiej!

Jezus Chrystus dał nam piękną obietnicę. W Ewangelii Mateusza czytamy: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.” (Mt 18,20)

To zdanie daje początek przedziwnej ewangelicznej matematyce. Uczono nas w szkole, że jeden plus jeden to dwa. I generalnie jest w tym racja, ale w Kościele jednak jest inaczej. Jeden plus jeden równa się trzy, dwa plus jeden równa się cztery. Gdy gromadzimy się w Imię Jezusa on sam dodaje nam swoją obecność. „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.”

Dotyczy to nie miejsca, ale intencji. Nie musi to być kościół, budynek. Może to być każde miejsce. Na każdym miejscu i o każdym czasie, jeśli dwoje lub troje gromadzi się w Jego Imię, tam On sam przychodzi.

Dwoje powinno nam automatycznie przywoływać na myśl małżeństwo. Troje przywołuje nam rodzinę. Dom, rodzina jest domowym Kościołem, miejscem, gdzie jest Bóg.

Porzućmy mylne wyobrażenia, że świat podzielony jest na sacrum i profanum, czyli na miejsca święte, w których jest Bóg i miejsca zwyczajne, gdzie tego Boga nie ma.

W myśl tej mylnej zasady jak przychodzimy do kościoła to zachowujemy się pobożnie, jesteśmy skupieni, rozmodleni, wzniośli. Jednak gdy z tego kościoła wychodzimy zachowujemy się zupełnie inaczej, jakby Boga nie było.

To fałszywe rozumienie rzeczywistości. Oczywiście kościół jest szczególnym miejscem i ma swoją ważną funkcję, ale gdy z kościoła wychodzimy, to tam na zewnątrz także jest Bóg. Jest w domu, pracy, wszędzie. Jest z nami we wszystkich naszych sytuacjach.

Nie dajmy sobie podzielić rzeczywistości na świat z Bogiem i świat bez Boga.

Nie dajmy się podzielić także w innym aspekcie. Jest wiele podziałów, ale najboleśniejszy w Kościele jest podział na świeckich i duchownych.

Zechciejmy to dobrze zrozumieć. Mi nie chodzi o to, że w kościele są duchowni i są świeccy, ale o to, w jaki sposób są tam obecni.

Potoczna obserwacja pokazuje, że często są to dość hermetycznie zamknięte grupy, które zamiast współpracy i wzajemnej pomocy, darzą się sporą dawką nieufności, niezrozumienia, uprzedzeń a nawet wrogości.

Są my i są oni. Jak są świeccy, to są my świeccy i oni księża. Jak jesteśmy księżmi, to jesteśmy my księża i oni świeccy.

Bardzo brakuje w tym myśleniu zrozumienia, że razem jesteśmy Kościołem, że podstawowe MY odnosi się do Kościoła. Tak, by świecki mówiąc czy myśląc MY miał na myśli cały Kościół, wszystkich świeckich i wszystkich duchownych. A myśląc ONI miał na myśli świat do którego z misją Ewangelii posłani są po równo świeccy i duchowni.

W podobny sposób marzy mi się, by księża myśląc MY widzieli się razem ze świeckimi.

Są na pewno świadectwa pięknej współpracy, jedności i wspólnoty świeckich i duchownych, ale ciągle jeszcze tego za mało.

Jest takie przysłowie. Każdy sobie rzepkę… skrobie. To przysłowie celnie opisuje rzeczywistość Kościoła. Rzeczywistość i wielką słabość, bo wyobraźmy sobie jakąś armię, gdzie każdy sobie… swoją rzepkę skrobie. Co taka armia może zawojować, jaką bitwę wygrać? Gdzie każdy sobie rzepkę skrobie.

A Kościół ma być taką armią, która ma zawojować świat dla Ewangelii, zwyciężać dla Chrystusa. Jakoś nie widać tych zwycięstw, zamiast rozwoju jest raczej zwijanie. Dlaczego tak jest? Bo każdy sobie rzepkę skrobie. Duchowni osobno, świeccy osobno. A dodatkowo w ramach tych grup także duża dawka indywidualizmu, myślenia tylko o sobie, grabienia do siebie.

Przyszło nam żyć w czasach dużych niepokojów, które ogarniają świat. Nie jest wolny od tych niepokojów i Kościół. Podziały, spory, czasem otwarte wojny, oskarżanie się wzajemne o herezje, upadek autorytetów.

To wszystko ma źródło w tym podstawowym podziale na zamknięte grupy oraz egoizm każdego z nas.

Święty Paweł pisząc do Kościoła w Koryncie nazywa wiernych „Bożą budowlą” (1Kor 3,9c)

Mamy zatem prawo wyobrażać sobie Kościół jako budowlę, budynek. A budynek ma fundamenty, często piwnice. I tu jest problem.

Warto zejść do tej „piwnicy”, warto przyjrzeć się fundamentom. Od fundamentu bowiem zależy bardzo wiele, gdy fundamentu brakuje albo jest źle położony, to wszystko zaczyna pękać i sypać się.

Jestem już w tej „piwnicy”… Co widzę? Nie jest dobrze! Widzę istotny błąd konstrukcyjny. Kościół zbudowany jest na dwóch oddzielnych płytach, które inaczej pracują, mają inną dynamikę. Przez to „budowla” Kościoła rozjeżdża się, pęka pod własnym ciężarem.

Te dwie płyty to księża i świeccy w Kościele. Problem nie polega na tym, że są księża i są świeccy, ale że są oni niejako obok siebie, osobno, że są podzieleni.

Podział polega na uznaniu, że te grupy rządzą się odmiennymi prawami, że pewne wymagania Ewangelii dotyczą jednych, a nie dotykają drugich, że jedni są w Kościele na serio, a drudzy „tak trochę”, że jedni mają prawo głosu, a drudzy tylko prawo dawania na tacę, że jedni są lepsi, a drudzy jacyś gorsi.

Parafrazując pewną ideę: Wszyscy w Kościele są równi, ale… niektórzy są równiejsi.

I to jest największa herezja w Kościele!

Ktoś jednak może powiedzieć, że przecież w Kościele fundamentem jest Jezus. I będzie miał absolutną słuszność. Święty Paweł w tym samym liście, gdzie pisał o „Bożej budowli” pisał o fundamencie Kościoła: „Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus.” (1Kor 3,11)

Tak, fundamentem jest Jezus Chrystus, to jest skała i absolutnie kluczowa sprawa, ale nie znaczy to, że nie można spaprać całego budynku, bo i fundament można źle położyć (choćby tym fundamentem był Jezus Chrystus) i na fundamencie źle budować.

O tym mówi ten sam fragment – dwa wersety wcześniej i dwa wersety później.

„My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą. Według danej mi łaski Bożej, jako roztropny budowniczy, położyłem fundament, ktoś inny zaś wznosi budynek. Niech każdy jednak baczy na to, jak buduje. Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus. I tak jak ktoś na tym fundamencie buduje: ze złota, ze srebra, z drogich kamieni, z drzewa, z trawy lub ze słomy, tak też jawne się stanie dzieło każdego: odsłoni je dzień /Pański/; okaże się bowiem w ogniu, który je wypróbuje, jakie jest.” (1 Kor 3,9-13)

I o tym właśnie mówię, że możemy być budowniczymi-paprakami. Możemy źle kłaść fundament, źle potem na fundamencie budować. Budowany przez nas Kościół może okazać się trawą i słomą.

Możemy być budowniczymi-paprakami, ale nie bądźmy takimi, nie bądźmy paprakami. Budujmy porządnie!

A porządne budowanie opiera się na jedności, na wspólnocie. Nie dajmy się podzielić i na siebie wzajemnie napuścić. Święccy na księży, księża na świeckich.

Gdy świeccy głoszą „MY jesteśmy Kościołem”, to błądzą. Gdy księża myślą o sobie, że to „MY jesteśmy Kościołem”, to także błądzą.

Duchowni i świeccy „RAZEM są Kościołem”! Nie osobno, ale RAZEM. Nie obok siebie, ale RAZEM. Nie jedni nad drugimi, ale RAZEM.

Odkrycie tej prawdy to absolutnie konieczna naprawa fundamentu Kościoła.

I końcowy aneks to tego nauczania. Pewna przestroga.

Idea jedności i wspólnoty nie polega, by z Kościoła zrobić zupę-krem. Do garnka wrzucamy brokuły, ziemniaki, fasolkę, marchewkę. Gotujemy wszystko a potem miksujemy.

Zupa krem ma sens i może być smaczna, ale nie róbmy tego w Kościele. Bierzemy garnek, wrzucamy biskupa, księdza, zakonnicę i dwóch świeckich, gotujemy i miksujemy.

Nie idźmy w tym kierunku.

Jedność i wspólnota nie polega na pomieszaniu i poplątaniu.

Dobrze to wyjaśnia związek małżeński. Mamy mężczyznę i kobietę, którzy kochając się tworzą małżeństwo. Różnią się, ale tworzą jedno. Różnią się, ale uzupełniają się i są razem.

Ślepą uliczką jest, gdy mężczyzna chce stać się kobiecy a kobieta dąży do męskości. Związek półmężczyzny-półkobiety z nitomężczyzną-nitokobietą nie ma szans przetrwania. Nie idźmy tą drogą.

Tak samo jest źle gdy duchowny udaje świeckiego, źle gdy świecki udaje duchownego.

Jeśli Kościół został porównany do Bożej roli i Bożej budowli, to może odważmy się porównać go do Bożego garnka z zupą?

W tej zupie widać jest gdzie ziemniak a gdzie groszek, gdzie marchewka a gdzie fasolka. Widać gdzie ksiądz a gdzie świecki, widać gdzie kobieta a gdzie mężczyzna.

I wszystko doprawione, i wszystko smaczne. Kto próbuje zachwyca się.

I taki powinien być Kościół. Kto próbuje zachwyca się. I prosi o jeszcze!

To już koniec naszej pierwszej rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś zdania czy obrazy z tej nauki. Najbardziej bym chciał, by na zawsze pozostała w naszej pamięci obietnica Jezusa: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich.”

Twój chrzest

Czy pamiętasz swój chrzest? Zapewne nie! Przypomnę zatem pewien obrzęd do którego chcę nawiązać w tym miejscu.

Po samym chrzcie ksiądz zanurzył swój palec w małym naczynku z olejem a potem na szczycie głowy uczynił znak krzyża i pomodlił się tak:

„Bóg wszechmogący, Ojciec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie krzyżmem zbawienia, abyś włączony(a) do ludu Bożego, wytrwał(a) w jedności z Chrystusem Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne.”

O czym mówi ta modlitwa? O tym, że ochrzczony zostaje włączony do wspólnoty Kościoła. Nie jest kandydatem, nie ma miejsca tylko na trybunach jako kibic, nie grzeje ławki rezerwowych, ale wybiega na murawę, w podstawowym składzie. Bierze udział w grze.

Modlitwa mówi o jedności z Chrystusem! Ochrzczony, przez tę jedność, uczestniczy w potrójnej misji Chrystusa: prorockiej, kapłańskiej i królewskiej. Ochrzczony JEST prorokiem w Kościele, JEST kapłanem w Kościele, JEST królem w Kościele.

To nie są jedynie pobożne etykiety, to poważne i odpowiedzialne zadania.

Zanim jednak do tych zadań przejdziemy zatrzymajmy się przy potrójnej misji Jezusa Chrystusa.

Czasem małym dzieciom przyzwyczajonym, że jakiś Jan nazywa się Kowalski a jakaś Kasia nazywa się Malinowska, wydaje się, że Jezus to imię a Chrystus to nazwisko.

Jezus to rzeczywiście imię, ale Chrystus to nie nazwisko ale opis pewnych funkcji i zadań. Do ich zrozumienia trzeba nam wejść w czasy starotestamentowe.

W narodzie żydowskim niektóre osoby były wybierane przez Boga, by służyć temu narodowi. Byli to prorocy, kapłani i królowie.

Bóg powoływał proroków, by ludowi ogłaszali Słowo Boże, przestrzegali przed grzechem, nawoływali do poszanowania przymierza, kiedy trzeba karcili. Jednym Słowem – dawali ludziom Światło.

Prorok może kojarzyć się nam z dziwnym, długowłosym starcem z jeszcze dłuższą brodą, który w zawiłych słowach ogłasza przyszłość. Przewidywanie przyszłości to była jednak funkcja marginalna. Najczęściej przesłanie proroka odwoływało się do przeszłości i służyło teraźniejszości. Proroków można nazwać nauczycielami narody wybranego.

Kapłani w Starym Testamencie byli powoływani z pokolenia Lewiego i rodu Aarona. Aaron był bratem Mojżesza. Funkcja kapłanów polegała na sprawowaniu kultu – w imieniu narodu czy poszczególnych osób składali kapłani ofiary ze zwierząt, które w całości czy części palono na ołtarzu.

W ten sposób modlono się o przebaczenie grzechów czy wyrażano wdzięczność Bogu. Była to zatem funkcja pośredniczenia między ludźmi a Bogiem.

Król w Izraelu także był instytucją religijną. Była to osoba wskazana przez Boga, by troszczyć się, opiekować się i prowadzić naród. Król miał służyć narodowi wybranemu.

Prorocy, królowie i kapłani byli zatem wybierani przez Boga a znakiem wybrania było namaszczenie oliwą.

Najwyraźniej to widać przy ustanawianiu kapłanów i królów. Biblia wprost mówi o wylewaniu na ich głowy oliwy i namaszczaniu. Jednak także przy niektórych prorokach jest mowa o namaszczeniu oliwą.

Mamy zatem namaszczenie lub mówimy inaczej pomazanie. O prorokach, kapłanach i królach mówimy, że są Bożymi Pomazańcami, bo namaszczono, pomazano ich oliwą.

Polskie słowo pomazaniec w tłumaczeniu na hebrajski to mesjasz, a w tłumaczeniu na grecki to chrystus. Myślę, że w tym momencie wszystko zaczyna się powoli układać.

Starotestamentalni pomazańcy – mesjasze – chrystusowie, czyli prorocy, kapłani i królowie pełnili Bożą wolę jak umieli. Mamy dużo pięknych opisów i świadectw tego jak służyli Bogu, ale mamy także opisy upadku – mamy fałszywych proroków, niegodnych kapłanów, beznadziejnych królów, którzy zamiast opiekować się narodem gnębili go.

Wtedy, w tej beznadziejności, z natchnienia Ducha Świętego, pojawiła się wśród Żydów idea oczekiwania na idealnego Mesjasza, po grecku byśmy powiedzieli Chrystusa a po polsku Pomazańca.

Idea oczekiwania na Mesjasza, który w sobie połączy, zjednoczy i uwzniośli powołanie prorockie, kapłańskie i królewskie. Będzie jednocześnie Prorokiem, Kapłanem i Królem.

To oczekiwanie, tak wierzymy, wypełniło się w Jezusie. Dlatego mówimy o Jezusie – Chrystus. Jezus Chrystus, czyli Jezus Mesjasz, czyli Jezus Boży Pomazaniec, czyli Prorok, Kapłan i Król.

I tak jest rzeczywiście – Jezus jest tym najważniejszym Słowem od Boga. Jezus jest kapłanem, który na ołtarzu krzyża składa największą i najlepszą ofiarę – samego siebie, jednając nas z Bogiem. Jezus jest wreszcie Królem Królestwa Niebieskiego, Królem Bożego porządku.

I teraz wróćmy do twojego chrztu. Po chrzcie, przypomnę, twoją głowę namaszczono, pomazano oliwą. Zostałeś pomazańcem. A ksiądz odmówił modlitwę, przypomnę ją raz jeszcze:

„Bóg wszechmogący, Ojciec naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który cię uwolnił od grzechu i odrodził z wody i z Ducha Świętego, On sam namaszcza ciebie krzyżmem zbawienia, abyś włączony(a) do ludu Bożego, wytrwał(a) w jedności z Chrystusem Kapłanem, Prorokiem i Królem na życie wieczne.”

Chrzest jednoczy nas z Chrystusem – Prorokiem, Kapłanem i Królem. Przez to zjednoczenie sami stajemy się prorokami, kapłanami i królami. Uczestniczymy w potrójnej misji Chrystusa – prorockiej, kapłańskiej i królewskiej.

Już nie jacyś wybrani, niektórzy, wyjątkowi, ale wszyscy, przez chrzest zostaliśmy wezwani do tej misji. Mamy stawać się prorokami w Kościele, kapłanami w Kościele i Królami w Kościele.

Stwierdza to jednoznacznie Pismo Święte. Przywołajmy niektóre fragmenty. Najpierw te, które odnoszą się do kapłaństwa wszystkich wiernych, które ma początek w chrzcie. W Pierwszym Liście Piotra czytamy:

„Zbliżając się do Tego, który jest żywym kamieniem, odrzuconym wprawdzie przez ludzi, ale u Boga wybranym i drogocennym, wy również, niby żywe kamienie, jesteście budowani jako duchowa świątynia, by stanowić święte kapłaństwo, dla składania duchowych ofiar, przyjemnych Bogu przez Jezusa Chrystusa.” (1P 2,4-5)

I dalej: „Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła.” (1P 2,9)

I Święty Jan w Apokalipsie: „Temu, który nas miłuje i który przez swą krew uwolnił nas od naszych grzechów, i uczynił nas królestwem – kapłanami Bogu i Ojcu swojemu, Jemu chwała i moc na wieki wieków! Amen.” (Ap 1,5b-6)

Jesteśmy zatem kapłanami. Warto to sobie zapamiętać, że wszyscy uczestniczymy w powszechnym kapłaństwie wiernych.

A czy jesteśmy królami? Apostoł Paweł pisał do Kościoła w Rzymie:

„Tak więc już jesteście nasyceni, już opływacie w bogactwa. Zaczęliście królować bez nas! Otóż tak! Nawet trzeba, żebyście królowali, byśmy mogli współkrólować z wami.” (1Kor 4,8)

A do swojego umiłowanego ucznia Tymoteusza pisał tak:

„Nauka to zasługująca na wiarę: Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy.” (2Tm 2,11-12a)

Jesteśmy zatem i królami a stajemy się nimi w czasie chrztu.

A czy jesteśmy prorokami? Tak jesteśmy prorokami! A przynajmniej powinniśmy nimi być, mamy takie zadania.

Przypomnijmy sobie najpierw fragment kazania Świętego Piotra w dzień Zielonych Świąt:

„W ostatnich dniach – mówi Bóg – wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy – sny.” (Dz 2,17)

A Święty Paweł naucza: „Starajcie się posiąść miłość, troszczcie się o dary duchowe, szczególnie zaś o dar proroctwa!” (1Kor 14,1) „Chciałbym, żebyście wszyscy mówili językami, jeszcze bardziej jednak pragnąłbym, żebyście prorokowali.” (1Kor 14,5a) „Możecie bowiem (…) prorokować wszyscy, jeden po drugim, aby wszyscy byli pouczeni i podniesieni na duchu.” (1Kor 14,31)

Zobaczcie do jak niewiarygodnej godności wynosi nas chrzest – zanurzeni w Jezusa stajemy się prorokami, kapłanami i królami.

To wszystko jednak nie jest po to, by służyło naszej chwale i temu byśmy usiedli na ołtarzu w kościele. To wszystko jest po to, byśmy służyli Kościołowi i ludziom w świecie.

Ta trojaka misja – prorocka, kapłańska i królewska to nie jest order, odznaczenie, wieniec laurowy, ale zadanie i posłanie. Misja to jest posłanie!

Jak to może wyglądać bardziej konkretnie?

Powiedzieliśmy już sobie, że głównym zadaniem proroka nie jest odgadywanie przyszłości. Prorok to ktoś, kto rozpoznaje Bożą wolę i rozpoznaje, że powinien ją przekazać innym. Tym, który najlepiej rozpoznaje wolę Boga jest Jezus Chrystus. On tym samym staje się Prorokiem dla świata. My wierni zjednoczeni z Chrystusem stajemy się nauczycielami i przewodnikami dla innych.

I nie trzeba jechać do Afryki, by nauczać innych, ani zostawać etatowym katechetą, ani wejść w kolejkę kazań w parafialnym kościele.

Można nie ruszać się z miejsca i nie zmieniać swojej pracy a okazje same przyjdą. Będzie to twoja rodzina (dzieci!), twoja praca, wszyscy, których spotykasz.

Gdy rodzice mówią swoim dzieciom o Bogu, gdy uczą je modlitwy, gdy czytają Biblię, to są pierwszymi nauczycielami wiary dla swoich dzieci. Pełnią wobec dzieci funkcję prorocką.

Gdy w pracy bronisz wiary i mówisz odważnie swoje świadectwo – to jesteś prorokiem. Gdy pomagasz zagubionym, gdy wyjaśnisz, gdy dobrze radzisz, dajesz światło – jesteś prorokiem.

Jest tyle okazji, każdy dzień jest dobry, by być prorokiem dla świata. I nie mogą to być wybrani, niektórzy, nie mogą to być tylko księża, ale prorokami dla świata mamy być wszyscy. Wszyscy mamy w tym uczestniczyć.

A jak realizuje się nasza funkcja kapłańska? Tu jest może najwięcej nieporozumień, bo słysząc kapłan widzimy od razu księdza. To nie do końca tak.

Kapłan to po łacinie pontifex, czyli dokładnie ten, który buduje mosty. W domyśle między ludźmi a Bogiem. Kapłan jest zatem pośrednikiem.

W Nowym Testamencie jest tylko jeden „kapłan – pośrednik”. Jest nim Jezus Chrystus. Kto ma łączność z Chrystusem ma łączność z Bogiem. Każdy wierny, każdy ochrzczony (zjednoczony z Chrystusem), ma bezpośredni dostęp do Chrystusa, co za tym idzie także do Boga. Nie potrzebuje pośredników.

Dlatego mówimy o powszechnym kapłaństwie wiernych. Każdy wierny zakorzeniony jest w Bogu i każdy wierny może być łącznikiem między Bogiem a światem.

Każdy wierny składając duchowe ofiary i modląc się uczestniczy w misji kapłańskiej Chrystusa.

Mam wrażenie, że nie bardzo wierzymy w moc swojej modlitwy. Wydaje się niektórym ludziom, że ksiądz ma jakieś lepsze dojścia, wejścia do Pana Boga. Nie ma!

Pokutuje myślenie, że owszem modlić się trzeba, ale jak pomodli się ksiądz to będzie zupełnie inna, lepsza jakość. Nie będzie!

Moc modlitwy zależy nie od faktu przyjęcia święceń, ale od wiary. Jezus powiedział: „Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: Przesuń się stąd tam!, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was.” (Mt 17,20b)

Każdy wierny ma bezpośredni dostęp do Boga! Święty Paweł naucza: „W Nim [w Jezusie] mamy śmiały przystęp [do Ojca] z ufnością dzięki wierze w Niego.” (Ef 3,12)

W Starym Testamencie Bóg był za zasłoną. Trochę w przenośni i trochę naprawdę, materialnie. Żydzi mieli najpierw przybytek w formie namiotu a potem świątynię zbudowaną przez Salomona. Świątynia miała dwa pomieszczenia – miejsce święte, gdzie był siedmioramienny świecznik, ołtarz kadzenia i ołtarz na chleby pokładne. Do tego miejsca mogli wchodzić tylko kapłani starotestamentalni.

I było jeszcze miejsce najświętsze – gdzie była arka przymierza z tablicami dekalogu. Wierzono, że było to miejsce szczególnej Bożej obecności. Do tego miejsca wchodził tylko najwyższy kapłan, raz w roku.

Między miejscem świętym a najświętszym zawieszona była zasłona. Bóg naprawdę był dla Żydów za zasłoną.

I przypomnijmy sobie co stało się w momencie przyjęcia ofiary Jezusa na krzyżu. Czytamy w Ewangelii Mateusza: „Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha. A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać.” (Mt 27,50-51)

Od chwili śmierci Jezusa na krzyżu nie ma zasłony, rozdarła się, a kto wierzy w Jezusa, jednoczy się z Jezusem, ma dostęp do Boga.

Mamy dostęp do Boga! Wszyscy! Czy to oznacza, że księża są nam niepotrzebni? Księża są nam bardzo potrzebni.

Wszyscy jesteśmy sobie potrzebni, wszyscy możemy sobie pomagać, a w tej pomocy pomoc księży, zwłaszcza ich posługa sakramentalna, jest nieoceniona.

Szanujmy księży, módlmy się za nich, wspierajmy ich, korzystajmy z ich posługi, ale nie myślmy o nich jak o jakiś magikach kontaktu z Bogiem, nie patrzmy na nich jako jedynych dystrybutorów Bożej łaski.

A tak są księża przez niektórych traktowani. Widać to było zwłaszcza w czasach pandemii. Dla niektórych zamknięcie kościołów było równoważne z odcięciem od Boga. Stawali się w tym momencie absolutnie bezradni i zagubieni, jakby zabrano im Boga.

Nikt i nic nie może nam zabrać Boga. Może Go tylko wyprosić nasza niewiara.

Jezus w rozmowie z Samarytanką powiedział: „Odpowiedział jej Jezus: Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. (…) Nadchodzi (…) godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie.” (J 4,21.23-24)

Ceńmy Eucharystię sprawowaną w kościołach. Ceńmy sakrament pojednania i rozgrzeszenie. Ceńmy nauczanie księdza. Pamiętajmy jednak, że gdy księdza zabraknie Bóg nie znika. Gdy zamkną kościoły, gdy księży zamkną w więzieniach albo wymordują, to Bóg i tak znajdzie drogę do ludzkiego serca.

Pójdźmy krok dalej. Jezus jest Królem! A wszyscy z Nim zjednoczeni współkrólują.

Pamiętamy, że królowanie Chrystusa (i nasze królowanie) nie jest z tego świata. Tu nie chodzi o siedzenie na tronie, używanie życia i wyciskanie podatków ze swoich poddanych.

Prawdziwy król to ten, który troszczy się o powierzonych jego opiece ludzi. Król dba o bezpieczeństwo, ład i porządek. Troszczy się o zabezpieczenie wszelkich potrzeb.

Gdy tak będziemy rozumieć królowanie to łatwo już pojmiemy jak możemy wszyscy uczestniczyć w misji królewskiej Chrystusa.

Misją królewską będzie nasza troska o bliskich, o rodzinę. Wyrazem tej misji będzie traktowanie swojej parafii jako przedmiot troski. Wprowadzanie Bożego porządku w swojej wsi, gminie, mieście, ojczyźnie jest realizacją misji królewskiej.

Na początku stworzenia Bóg powiedział byśmy sobie czynili ziemię poddaną. (por. Rdz 1,28) Oznacza to wezwanie do troski o ten świat, odpowiedzialność za ten świat. Nie możemy mówić, że tylko niebo się liczy, że świat można zostawić diabłu.

Nie można! I trzeba się bić o królowanie Boga już w tym świecie. Mądrze się bić! I to jest misja królewska.

I to zadanie dla wszystkich, nie tylko dla księdza. To zadanie dla nas wszystkich – księży i świeckich, starych i młodych, dla kobiet i dla mężczyzn.

Jezus jest Królem a ty razem z Nim!

A to wszystko bierze się ze chrztu!

Zobaczcie jak wielka jest godność, która płynie z tego sakramentu. Zobaczmy też jak wielkie są zadania.

Ważność tego sakramentu jest tak istotna, że każdy z was może być szafarzem tego sakramentu. Normalnie szafarzami, tymi, którzy chrztu udzielają są biskup, prezbiter (ksiądz) i diakon.

Są jednak sytuacje szczególne – zagrożenie życia lub gdy tego księdza nie ma, bo jest czas prześladowań, to ty możesz ochrzcić. Zanurz w wodzie albo polej głowę wodą i powiedz „Janie…, Anno…, Ryszardzie…, Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

I dasz światu nowego pomazańca, który z Jezusem i dla Jezusa będzie prorokiem, kapłanem i królem.

Odkryj swoją godność! Odkryj swoje zadania!

To już koniec naszej drugiej rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś zdania czy obrazy z tej nauki. A najbardziej bym chciał, by w twojej pamięci, pamięci człowieka ochrzczonego, zostały słowa: „Jestem prorokiem, kapłanem i królem”.

Najmniejszy i najmłodszy

Słyszałeś o synodzie? Tym „synodzie o synodalności”? To brzmi trochę jak masło maślane, z tym tylko, że o maśle mamy jakieś pojęcie a o synodzie?

Synod to greckie słowo oznaczające wspólną drogę, wspólne maszerowanie. W praktyce oznacza to spotkanie biskupów, na które zaprasza się także świeckich, by wraz z papieżem rozeznali to co Bóg chce DZISIAJ powiedzieć do Kościoła.

A może nie tyle powiedzieć co przypomnieć, bo wszystko co Bóg chciał powiedzieć ludziom powiedział już w swoim Synu.

Światłem dla Kościoła dzisiaj jest to, że synodalność powinna dotyczyć nie tylko biskupów w Rzymie, ale powinna stać się normą i stylem życia Kościoła w każdej wspólnocie i w każdej parafii.

„Wspólna droga i wspólne maszerowanie”, by w czasie tej drogi spotkać Jezusa i rozpoznać Jego wolę wobec Kościoła.

Synodalność to przekonanie, że Duch mówi do swojego Kościoła i ten głos można usłyszeć.

W Apokalipsie Świętego Jana, w drugim i trzecim rozdziale co chwila rozlega się wołanie: „Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów.” (Ap 2,7a)

Synodalność jest to też przekonanie, że ten głos mogą słyszeć nie tylko ci „równiejsi w Kościele”, ale wszyscy. Duch może przemówić także przez (po ludzku) najmniejszego, najmłodszego, będącego także na marginesie.

Hasło synodalności w części Kościoła budzi obawy a nawet sprzeciw. Czasami może mieć to uzasadnienie, bo najszlachetniejsza nawet idea w ludzkim wykonaniu może zostać wypaczona a nawet przeinaczona.

Dlatego chciałbym zejść z poziomu haseł na poziom treści. Ufając, że sam przekaz będzie trafiał i przekonywał. A to jak rzecz się potem nazwie… to już sprawa mniejszej wagi.

Posłuchajmy na początek takiej historii… Pewna parafia przeżywała Uroczystość Bożego Ciała. Po sumie miała ruszyć procesja eucharystyczna do czterech ołtarzy.

Taka procesja to spore zadanie logistyczne. Najpierw trzeba dopilnować, by te ołtarze powstały, zadbać o nagłośnienie, zmobilizować asystę i pokierować porządkiem, rozdzielić funkcje i zadania.

Był tam proboszcz, który miał to wszystko w jednym palcu, doświadczony, od wielu lat w tej parafii. Nic go nie mogło zaskoczyć. Tak się mogło wydawać.

I rzeczywiście wszystko szło swoim porządkiem – krzyż, chorągwie, feretrony, ministranci, dziewczynki sypiące kwiatami, porządkowi i policja kierująca ruchem.

Szedł i sam proboszcz z monstrancją pod baldachimem niesionym przez najbardziej zasłużonych mężczyzn w parafii.

Wszystko idealnie, porządnie, planowo, pięknie i podniośle.

Jedynym zgrzytem był mały ministrant, z tych takich najmniejszych, przedkomunijnych, który plątał się pod nogami proboszcza. Takie metr-dziesięć w komeżce.

Plątał się i co jakiś czas ciągnął proboszcza za albę.

– Czego chcesz? – zapytał wreszcie a raczej warknął proboszcz.

– … bo ksiądz nie włożył Najświętszego Sakramentu do monstrancji!

Czy tak było naprawdę? Procesja Bożego Ciała bez Najświętszego Sakramentu? Nie wiem! Jednak wiem, że NAPRAWDĘ Bóg może przemówić przez najmłodszego, najmniejszego, będącego na marginesie. I naprawdę może to być głos pełen mądrości, prostoty i rozsądku.

Sięgnijmy do Biblii i przypomnijmy sobie historię małego Samuela – to pierwsze trzy rozdziały wzięte z Pierwszej Księgi Samuela (1Sm 1-3). Weź Biblię i poczytaj!

Samuel został wyproszony modlitwami bezpłodnej kobiety – Anny. Ona to złożyła śluby, że jak urodzi dziecko, to odda go Bogu. Gdy urodził się i miał kilka lat został oddany do służby w przybytku w mieście Szilo. Przybytek to była świątynia w formie jeszcze namiotu, gdzie przechowywano arkę przymierza i inne rzeczy służące kultowi. Kapłanami w tym przybytku był Heli i jego synowie.

Heli sam był człowiekiem prawym, ale miał jedną wadę, jeden poważny grzech. To było przymykanie oczu, czy może bardziej bezradność wobec poczynań swoich synów – Chofniego i Pinchasa, którzy byli zepsuci do spodu, a swoje kapłaństwo traktowali jako okazję do dobrego życia i używania sobie. Heli to tolerował. A Bóg nie!

I Bóg przemówił, a miał co do powiedzenia, bo wiele rzeczy w tym Bożym przybytku toczyło się nie tak jak powinno. Przemówił, ale nie do Helego, który był kapłanem, nie do jego dwóch synów, którzy także pełnili funkcje kapłańskie, nie przemówił do arystokratów, wodzów, ówczesnych VIP-ów, ale przemówił do małego Samuela.

Pamiętamy zapewne tę scenę, gdy Bóg woła w nocy „Samuelu, Samuelu” a Samuel biegnie do Helego, bo myśli, że to on go woła. Wreszcie po kolejny wołaniu, pouczony przez Helego, Samuel mówi „Mów, Panie, bo sługa twój słucha”.

Z tej biblijnej historii możemy nauczyć się dwóch rzeczy. Pierwsza to taka, że Bóg może przemówić do najmniejszego. Druga to taka, że Bóg mówi do tych, którzy chcą go usłyszeć.

Dzisiaj także w Kościele (Bożym Przybytku) nie wszystko toczy się we właściwym porządku. To tak najdelikatniej mówiąc. Jest wiele sporów, waśni, oskarżeń, nieszczęsnych podziałów. I dzisiaj także Bóg mówi do swojego Kościoła. I trzeba to usłyszeć!

Nie wiemy jak to będzie i kto to będzie. Może przemówi przez kogoś wielkiego, a może przez kogoś małego, nieznanego? Może nie chodzi też o jednego człowieka, ale o to, by cały Kościół był gotowy na słuchanie Boga i usłyszał Boga.

Cały Kościół, czyli także ty!

Bóg nie tylko może mówić do najmniejszego, ale także często wybiera najmniejszego.

Gdy Samuel dorósł, gdy przestał już być najmłodszy i najmniejszy, gdy stał się sam liderem, otrzymał Boży nakaz, by iść do Betlejem, do domu Jessego, bo wśród jego synów Bóg upatrzył sobie króla w miejsce odrzuconego przez siebie Saula.

I znowu mamy przecudną historię. Samuel przychodzi do Jessego i widzi najstarszego jego syna Eliaba. I mimo że jego własna historia powinna go czegoś nauczyć, to patrząc po ludzku, w tym najstarszym, rosłym, pięknym młodzieńcu Samuel widzi przyszłego króla.

Biblia mówi: „Kiedy przybyli, spostrzegł [Samuel] Eliaba i mówił: Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec. Pan jednak rzekł do Samuela: Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż nie wybrałem go, nie tak bowiem człowiek widzi <jak widzi Bóg>, bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce.” (1Sm 16,6-7)

I po kolei dokonuje przeglądu wszystkich synów. I nie znajduje tego, którego wybrał Bóg.

Biblia mówi:

„Samuel więc zapytał Jessego: Czy to już wszyscy młodzieńcy? Odrzekł: Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce. Samuel powiedział do Jessego: Poślij po niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie. Posłał więc i przyprowadzono go: był on rudy, miał piękne oczy i pociągający wygląd. – Pan rzekł: Wstań i namaść go, to ten. Wziął więc Samuel róg z oliwą i namaścił go pośrodku jego braci. Począwszy od tego dnia duch Pański opanował Dawida. Samuel zaś udał się z powrotem do Rama.” (1Sm 16,11-13)

Którego namaścił? Najmniejszego! Czy namaścił go dlatego, że miał Dawid predyspozycje do bycia królem? Nie! Porządek jest inny! Samuel namaszczając Dawida dał mu predyspozycje: „namaścił go (…) począwszy od tego dnia duch Pański opanował Dawida”.

Nauka z tej historii płynie taka, że jak Bóg wybiera to i do tego wyboru wyposaża, nie skąpi swojej łaski.

Na zakończenie ostatnia historia o Bożych wyborach i o tym jak Bóg mówi do Kościoła. Przenieśmy się na chwilę do wieku XIII.

Przełom XII i XIII wieku to nie był złoty okres Kościoła. Spór kościoła z władzą świecką o prawa mianowania biskupów i opatów, ruchy heretyckie katarów i waldensów, kontrowersyjne krucjaty, spory, podziały, ogólna słabość Kościoła, upadek jego autorytetu, degrengolada duchowieństwa.

I Bóg w tym wszystkim przemawia do młodego Franciszka: „Odbuduj mój Kościół”. Franciszek ma wtedy dwadzieścia kilka lat, jest synem kupca, trochę rycerzem, trochę bawidamkiem. Nic nie wskazywało, by stał się liderem odnowy, by się do tego nadawał.

A jednak to Bóg do niego mówi: „Odbuduj mój Kościół”. I Franciszek rozumie to jak potrafi – odbudowuje zrujnowany kościół św. Damiana. Tu jednak chodziło o Kościół powszechny. Bóg chciał użyć Franciszka do odnowy, odbudowy całego Kościoła.

Na początku swego powołania Franciszek był świeckim. Dopiero potem jego ruch przybrał kształt zakonu. Franciszek nigdy nie przyjął święceń prezbiteratu. Sześć lat przed śmiercią został diakonem, by mówić kazania.

Bóg mówi do Kościoła! Bóg może mówić także do najmniejszego, najmłodszego i ostatniego.

Chciałbym jednak byśmy nie ulegali skrajnościom i zaczęli myśleć i głosić, że Bóg mówi TYLKO do najmniejszych i ostatnich. Jak ważne jest każde słowo. Ja mówię MOŻE a ktoś słyszy TYLKO.

W tym samym czasie, którym Bóg mówił i powoływał świętego Franciszka, mówił też i powoływał świętego Dominika. A Dominik był katolickim księdzem.

Bóg jest bogaty w możliwościach i wariantach. Powołuje świeckiego i powstają franciszkanie. Powołuje księdza i tak rodzą się dominikanie.

A wszystko dla odnowy Kościoła.

A wszystko, by pojąć i zrozumieć jak to ważne, by trzymać się razem, by zrozumieć, że każdy może się odnaleźć w Kościele, każdy może ten Kościół budować.

Może jesteś młody, może stary. Może jesteś liderem, może jesteś szeregowcem. Może jesteś pierwszy, może ostatni.

Niezależnie gdzie jesteś, jesteś w Kościele. A Bóg mówi do Kościoła. Kto ma uszy, niechaj słucha. Bóg mówi, mówi także do ciebie! Bóg mówi: „Odbuduj mój Kościół”.

To już koniec naszej trzeciej rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś myśli z tej nauki. Najbardziej bym chciał, by w twojej pamięci zostały słowa: „Bóg mówi do Kościoła! I można to usłyszeć!”.

Uczestniczę we wspólnocie Kościoła

Ktoś kiedyś wymyślił termin „Europa dwóch prędkości”. Miało to oznaczać, że wewnątrz Unii Europejskiej niektóre państwa będą się rozwijać szybciej i sprawniej a inne wolniej i z komplikacjami. Jedne zostaną skazane na sukces a pozostałe skazane na problemy.

Nie mówię tego, by podjąć jakiś polityczny temat, daleki jestem od tego. Chcę tylko postawić pytanie czy czasem w Kościele nie jest tak, że mamy w nim różne prędkości?

Jedni są w Kościele jakby bardziej, inni mniej. Jedni na serio, na poważnie, drudzy na niby. Jedni w środku, przed ołtarzem a nawet za ołtarzem, drudzy pod chórem a nawet za parkanem. Jedni aktywni, drudzy bierni. Jedni gorący, drudzy zimni.

Przez te dwie prędkości życie i działanie Kościoła jakby się rozłazi. To tak jakby do bryczki zaprząc dwa konie. Jeden zadbany, wykarmiony, silny. A drugi to jakaś zagłodzona, chuda chabeta, której się nic nie chce.

Spójrzmy teraz w tej perspektywie na życie parafii. Czy mamy tu te dwie prędkości? Bardzo często, niestety, tak właśnie jest.

Jest może nawet oczekiwanie, by proboszcz w parafii był tym najbardziej aktywnym elementem. To może być nawet wygodne. Wybrać jednego człowieka, udzielić mu święceń i powierzyć mu parafię z wszystkimi sprawami. Spraw jest dużo więc może zróbmy zrzutkę, by nie musiał pracować gdzie indziej, a pilnował tylko spraw parafii.

A reszta? A reszta już z inną prędkością. Czasem będą tu gorliwie wierzący, czasem letni w wierze, ale często łączyć ich będzie wspólna bierność. Niech się proboszcz martwi, decyduje, my co najwyżej zatroszczymy się, by parafia miała jakieś pieniądze, ale na tym kończy się nasza odpowiedzialność.

Jeśli parafia większa to dajmy proboszczowi jeszcze pomocnika, albo kilku pomocników – wikariuszy, katechetów. I sprawa załatwiona.

Nie wiem czy taki model kiedykolwiek działał, ale dzisiaj na pewno nie zadziała. I nie chodzi tylko o to, że zaczyna brakować wikariuszy, a czasem już i proboszczów, i parafie są łączone, ale dlatego, że od początku jest to niezgodne z teologią, z tym jak wspólnota Kościoła powinna wyglądać.

A jak ma wyglądać?

Kościół, parafia ma być wspólnotą. To ma być NASZ kościół i NASZA parafia. A skoro tak, to potrzeba NASZEJ wspólnej za Kościół i parafię odpowiedzialności.

Na miarę sił, stanu i możliwości wszyscy powinniśmy być za swoją wspólnotę odpowiedzialni. I nie chodzi tu tylko o troskę za sprawy materialne i utrzymanie, ale o Misję Kościoła.

Oddajmy też sprawiedliwość i powiedzmy szczerze, że nie zawsze jest tak jak opisałem to wcześniej. Czasami proboszcz będzie bardzo bierny w parafii. Różne mogą być tego przyczyny. Może to być choroba, wiek, zniechęcenie, depresja, rezygnacja i głębokie rozczarowanie. Może nawet utrata wiary?

I wtedy parafia przełącza się w tryb przetrwania i wegetacji. Czasem to może parafianom odpowiadać – my nic nie chcemy od proboszcza, ale i niech on nas zostawi w spokoju.

A czasem ktoś z parafian, czasem jakaś grupa, próbuje zaradzić tej sytuacji, jest w nich niezgoda na marazm. I próbują sami, tego czy owego. Pchnąć jakieś remonty, ożywić parafię duszpastersko, zawiązać jakieś grupy. Czasem się to uda, czasem nie.

Jednak niezależnie od szczegółów, parafia dwóch prędkości, niezależnie kto bierny, kto aktywny, nie będzie się sprawdzać. To nie jest model na dzisiejsze czasy. Może to być sposób na przetrwanie i wegetację, ale nie na rozwój i dynamikę.

Parafia dwóch prędkości, gdzie tylko jeden albo kilku przejawia swoją aktywność a reszta jest bierna, nie zdobędzie świata a podstawowym zadaniem Kościoła jest właśnie dotarcie z Ewangelią do świata, do ludzi. Zatem Kościół nie może być jedynie miejscem konserwowania swojej osobistej relacji do Boga. Kościół ma jeszcze zdobywać świat.

Są bowiem ludzie, którzy relacji z Bogiem nie mają albo ta relacja jest bardzo słaba. I Kościół za nich powinien być odpowiedzialny. A Kościół to nie tylko księża, to nie tylko etatowi pracownicy, to wszyscy ochrzczeni. Kościół to Jezus, ja i ty!

I każdy z nas powinien być tą aktywną cząstką Kościoła. Jeden umie więcej drugi mniej, jeden ma więcej sił, drugi jest słaby, jeden potrafi to, drugi tamto. Każdy jednak może dać wszystko.

Przypomnijmy sobie ubogą wdowę, która wrzuciła do skarbony dwa drobne pieniążki. Jezus powiedział o niej, że dała najwięcej, bo dała wszystko.

To działa nie tylko w kwestii materialnej, ale także tego co w inny sposób możemy dać Kościołowi.

Jestem proboszczem i chciałbym bardzo, by każdy każdy mój parafianin miał swoje zadanie w Kościele, w parafii. Coś wymiernego, konkretnego, co sprawia, że inni będą lepiej się czuli a parafia jako całość była silniejsza, sprawniejsza.

Chciałbym, by każdy uczestniczył we wspólnocie Kościoła. Jeden robił większe rzeczy, inny małe, ale wszyscy ile tylko mogą, by nie było biernych, zdystansowanych, obojętnych, stojących z boku.

Za chwilę powiem jakie to może być zaangażowanie. Jedne rzeczy wydadzą się wam oczywiste ale inne może będą zaskoczeniem.

Od dawna jest już tak, że sprawowana liturgia wymaga całego zespołu liturgicznego. Biedna jest ta parafia, gdzie nie ma już żadnego ministranta, ksiądz wychodzi sam do ołtarza, sam musi zaintonować pieśń, przeczytać czytania, zaśpiewać psalm, przeczytać wezwania modlitwy wiernych, sam zbiera tacę, sam udziela Komunii, nawet jak jest pasterka i pełen kościół ludzi.

Często sam otwiera kościół, zapala świece, przygotowuje wszystko do Mszy Świętej. Często w parafii nie ma już kościelnego, organisty.

W wielu tych rzeczach można pomóc księdzu. I nie dlatego, że on nie daje rady, ale dlatego, że to powinna być nasza liturgia. W tej liturgii musi się objawiać wspólnota.

Jeśli organista śpiewa a ludzie, choć znają pieśń, nie chcą otworzyć buzi… to jaka to wspólnota? Jeśli tylko jeden jest aktywny, robi wszystko, a reszta jest bierna… to jaka to wspólnota?

Może nie dasz rady zaśpiewać psalmu, ale może dobrze czytasz? Może czujesz, że nie nadajesz się do czytania, bo zżera cię trema, ale byłeś ministrantem jako dziecko i możesz być nim nadal mając czterdzieści czy pięćdziesiąt lat.

Możesz zapalić świece, możesz zebrać tacę, możesz przenieść dary. Tylko trzeba chcieć.

To co powiedziałem nie jest zapewne zaskoczeniem. Tego można się było spodziewać. Można jednak uczestniczyć w życiu Kościoła podejmując mniej oczywiste zadania.

I może to wyglądać tak: Przychodzi do proboszcza człowiek i mówi tak: Jestem emerytowanym strażakiem. Siedzę akurat w miejscu gdzie wisi gaśnica i trochę z przyzwyczajenia spojrzałem na jej gwarancje. Skończyła się dwa lata temu. Za to może być mandat, ale to nie jest najważniejsze, naprawdę warto mieć sprawną gaśnicę.

To jednak tylko początek, bo potem doda: Proboszczu proszę pozwolić, bym ogarniał wszystkie gaśnice w kościele i domu parafialnym.

I ogarnia to wszystko i co najwyżej przynosi fakturę za przeglądy. Pieniądze są tu najmniej ważne, najważniejsze to pamiętać i mieć czas na wszystko. I ktoś to zrobi.

Ktoś inny przychodzi do proboszcza i mówi: Proboszczu mam duży ogród i dużo kwiatów. Chętnie przez lipiec zadbam, by te kwiaty ozdobiły ołtarz. Proboszcz nie musi się martwić.

Ktoś inny mówi: Proboszczu dobrze, że kazania w naszej parafii są nagrywane i wrzucane na stronę, ale jakoś dźwięku jest fatalna. Ja wiem jak to ogarnąć. Znam się też na montażu, ogarnę to dla naszej parafii.

Ktoś inny powie: Proboszczu, pracuję w kadrach, ogarniam ZUS-y. Dla mnie to żaden problem, by ogarnąć ZUS proboszcza i organisty.

Ktoś inny powie: Poprowadzę kronikę parafialną, profil facebookowy, stronę internetową. Zadbam o wdrożenie RODO w kancelarii. Dziesiątki spraw do ogarnięcia.

Ktoś inny powie: Mogę poprowadzić kółko misyjne dla dzieciaków. Inny: Gram na organach. Inny: Mam pralnię, żaden to problem jak zabierać będę ornaty do prania. Inny: Zróbmy klub szachowy, ja to ogarnę. Inny: Strojenie choinek do końca świata będzie odpowiedzialnością naszej wspólnoty.

Dziesiątki spraw i inicjatyw do zrobienia. I to jest życie, to jest energia, to jest rozwój.

I nie czekać aż proboszcz będzie o coś prosił, tylko samemu wychodzić z inicjatywą i propozycjami.

Jedna ważna uwaga. Ktoś kto to wszystko słyszy może zacząć podejrzewać, że chodzi tu o pieniądze. Jeśli ktoś przez lipiec zadba o kwiaty a ktoś inny da swoją pralnię do dyspozycji, to przecież nie wyda się pieniędzy na kwiaciarnię i pralnię.

Tak, ale jest to jedynie skutek uboczny, możliwy do zaakceptowania, ale nie sprawa najważniejsza.

Chodzi o poczucie i doświadczenie, że to jest NASZE! Nasza parafia, nasz kościół, nasza sprawa. Poczucie i doświadczenie, że wspólnie jesteśmy odpowiedzialni, bo jesteśmy razem, jesteśmy we wspólnocie, która nie jest tylko etykietą, ale pewną rzeczywistością.

Nawet gdyby parafia miała w piwnicy fabrykę pieniędzy i kopalnię złota, to lepiej jak pewne rzeczy zrobimy sami niż wynajmiemy jakieś usługi.

Zawsze będzie coś do zapłacenia i coś dla fachowców, których praca będzie niezbędna i których trzeba wynająć. Chodzi jednak o to, by każdy miał choć małą cząstkę swojego osobistego zaangażowania. Małe pole własnej odpowiedzialności, coś swojego.

A wszystko w jedności, bez współzawodnictwa, rywalizacji, zazdrości. A wszystko z serca, z miłości.

A teraz najważniejsza sprawa…

Chciałbym, by każdy, kto daje cokolwiek wspólnocie Kościoła miał świadomość, że on sam jest najbardziej obdarowany.

Czasami dawanie wydaje się nam stratą. Dałem i coś straciłem – pieniądze, czas, nerwy. Jeśli ktoś tak zabiera się do dawania… niech lepiej się jeszcze z tym dawaniem wstrzyma. Powinien jeszcze dojrzeć, dorosnąć, zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

Jezus powiedział: „Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu.” (Dz 20,35b)

Swoim parafianom przy wielu okazjach powtarzam i przypominam: Dając cokolwiek trzeba spełnić jednocześnie trzy warunki – trzeba mieć, trzeba chcieć i musi to sprawiać radość. Nie chcesz, nie daje ci to radości, to nie dawaj. Nie dorosłeś jeszcze do dawania, nie rozumiesz o co w tym wszystkim chodzi.

W tym wszystkich chodzi o dawanie siebie, tak jak Jezus dał się każdemu z nas. Nam się oddał, całkowicie, zupełnie, do końca.

W tym wszystkim chodzi o wspólnotę. Kociaki w moim garażu, mówiłem o tym na początku, odkryły, że razem jest cieplej i lepiej.

Tak właśnie jest – razem jest cieplej i lepiej.

To jednak nie wszystko… Musimy odkryć jeszcze coś więcej. Gdzie w imię Jezusa gromadzi się dwóch lub trzech, tam przychodzi CZWARTY – sam Jezus. I jest jeszcze cieplej i dużo lepiej!

I to są fundamenty Kościoła! RAZEM, w imię Jezusa, duchowni i świeccy, nie osobno, pojedynczo, w izolacji, ale WE WSPÓLNOCIE, gdzie jest ON sam, we wspólnocie, gdzie każdy ma swoje MIEJSCE i odkrywa swoje ZADANIA, uczestniczy we wspólnocie Kościoła.

To już koniec naszej czwartej, ostatniej, rekolekcyjnej nauki. Chciałbym, by na dłużej zostały w nas jakieś zdania czy obrazy z tej nauki. Najbardziej bym chciał, by w twojej pamięci, zostały słowa: „Mam swoje miejsce w Kościele i mam tam coś do roboty!”.


Przeczytałeś? Skomentuj!

Poniżej wyraź swoją opinię, zapytaj, dodaj swoje uwagi. Pomoże to zwiększyć zasięg tego wpisu a odwiedzających przekona o wartości. Polemik w komentarzach nie prowadzę, proszę to uszanować.

5 komentarzy do “Mam

  1. Powiem szczerze ,że dotąd nie słyszałam takiego nauczania w kościele katolickim, które w tak jednoznaczny sposób ukazywałoby naszą rolę w kościele i tożsamość jaką mamy w Chrystusie.
    Cieszę się że ksiądz przypomniał nam, że Chrzest jednoczy nas z Chrystusem – Prorokiem, Kapłanem i Królem. Przez to zjednoczenie sami stajemy się prorokami, kapłanami i królami.
    Modlę się o to abyśmy skutecznie wypełniali tę misję, do której zostaliśmy powołani.

  2. Dziękuję Księdzu, że mogłam to przeczytać i jeszcze raz nabrać siły, do dalszej drogi. Słowa że, “Bóg i tak znajdzie drogę do ludzkiego serca” napełniają mnie ogromną radością. Jak zwykle w sposób prosty i obrazowo przekazał Ksiądz ważną na obecne czasy iskrę prawdy o pospolitym ruszeniu, który ocali Kościół, bo każdy ma swoje miejsce w Kościele. Tak, we Wspólnocie czyli w Kościele siła i moc Bożego Ducha.

  3. Proszę księdza gratuluję !
    Jak zawsze idealnie powiedziane!
    Dziękuję, że tak pięknie spełniasz swoje zadanie w kościele.

  4. Dziękuje Bogu i księdzu za to kazanie ( w centrum 10 + )

  5. Jeszcze nie całe przeczytałam, lecz na samym początku zapowiada się interesująco. Temat na czasie i jest źródłem bolesnych emocji a przecież nie tak powinno być.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *